28 lutego 2015

„Na krawędzi”- Ilona Andrews


Fabryka Słów/ 401 str./ 37,80 zł/ 2011 r

Gorzki posmak wielkiej magii

Chyba każdy kto miał choćby raz do czynienia z fantastyką, prędzej czy później znalazł się na etapie łączenia świata rzeczywistego z tym istniejącym jedynie w wyobraźni. „Co by było gdyby?”, to jedno z moich ulubionych pytań i nie raz zdarzyło mi się rozmyślać nad tym, jak by to było, gdyby te dwa światy istniały obok siebie. Autorzy fantastyki rozmyślają nad tym chyba bezustannie i wręcz prześcigają się w niezwykłych wizjach koegzystujących ze sobą wymiarów. Można odnieść wrażenie, że w tym temacie wszystko zostało powiedziane i nie można wymyślić już nic oryginalnego. A jednak w przypadku „Na krawędzi” okazało się, że można i to w naprawdę dobrym stylu!

Świat jaki znamy wcale nie jest jedynym. Tuż obok kryje się bowiem kraina pełna magii będąca jego alternatywną wersją. Przejście z jednego świata do drugiego nie jest jednak wcale proste. Istnieje bowiem także coś pomiędzy zwyczajną Niepełnią a magiczną Dziwoziemią. Rubież. Miejsce będące swoistą granicą, fazą przejściową między jednym światem a drugim. Nie istnieje tam prawo ani władza, a każdy z mieszkańców sam dba o siebie i swoje bezpieczeństwo.

Na krawędzi światów, razem z młodszymi braćmi mieszka Rose Drayton. Rose to kobieta, która powinna wiecznie nosić koszulkę z napisem „Uwaga: Gryzę”. Ma jednak po temu ważne powody. Od kiedy jej matka umarła, a ojciec wyruszył w świat w poszukiwaniu przygód, jest dla swoich braci jedyną rodziną i jedynym obrońcą. Pracuje ciężko jako sprzątaczka w Niepełni, by zapewnić im szczęśliwe dzieciństwo, ale i tak ledwie wiąże koniec z końcem. Jakby tego było mało, Rose ma pewien problem… Przed laty, biorąc udział w Festynie Talentów, ujawniła swoją wielką moc, która choć daje ogromną siłę, staje się też źródłem ogromnych problemów. Od czasu Festynu, dziewczyna jest stale narażona na ataki ludzi, którzy chcą wykorzystać jej talent do swoich celów. Kiedy przed domem Rose pojawia się tajemniczy szlachcic, dziewczyna natychmiast wyczuwa problemy. Tak się jednak składa, że nie może go po prostu spławić. Nad Rubieżą zawisło bowiem prawdziwie piekielne niebezpieczeństwo, a szlachcic może okazać się jedyną osobą na tyle potężną, by stawić jej czoło.

Ilona Andrews, to tak naprawdę pseudonim artystyczny pewnego bardzo utalentowanego małżeństwa. „Na krawędzi” jest jednak dziełem wyłącznie Ilony i choć nie znam poprzedniej serii duetu, to tu od razu można wyczuć prawdziwie kobiecą rękę. O ile w książkach urban fantasy, zazwyczaj wątek romansowy jest ograniczony do „droczenia się”, tak tutaj został (w końcu!) potraktowany na równi z pozostałymi wydarzeniami. Nie znaczy to jednak, że wspomniane droczenie zostało pominięte. Nic z tych rzeczy! Bohaterowie są charakterni i nieustępliwi, a co za tym idzie, ich relacja okazuje się trudna, pełna słownych potyczek i ostrych kłótni, całkowicie pozbawiona lukrowej otoczki.

Kobieca ręka widoczna jest też we wszechobecnych emocjach, dosłownie wylewających się ze stron książki. Szczególnie podobał mi się wątek maleńkiej, ale bardzo kochającej się rodziny Draytonów. Bracia Rose są absolutnie przeuroczymi łobuziakami i pokochałam ich całym sercem. Dostarczyli mi masy wzruszeń, ale też uśmiechu. Jeśli w związku z tym obawiacie się jak wypadła kreacja świata, mogę Was uspokoić. Ilona Andrews nie tylko zadbała o wyrazistych bohaterów i barwną paletę emocji, ale stworzyła też bogate uniwersum, pełne szczegółów, magii i tajemnic. Już od początku czytelnik czuje, że kreowanie światów sprawiało autorce ogromną przyjemność. Czuć to w lekkości stylu, w pomysłowości i w każdym przesyconą magią zdaniu. Można odnieść wrażenie, że autorka całkowicie spuściła swoją wyobraźnię ze smyczy, a jej opowieść nie uznaje żadnych ograniczeń.

O CZYM?  „Na krawędzi” to doskonała pozycja dla każdego fana powieści spod znaku urban fantasy, a jednocześnie ukłon w stronę zaniedbywanych w tym gatunku kobiet. Silna i twardo stąpająca po ziemi bohaterka jak dla mnie może konkurować jedynie z fenomenalną Mercedes Thompson, a jej arogancki towarzysz na pewno pozostanie na długo w każdym kobiecym sercu. Intryga również jest bardzo dobrze przemyślana i potrafi niejednokrotnie zachwycić i zaskoczyć czytelnika. Ja dopisuję „Na krawędzi” do listy ulubionych urban fantasy, a Wam serdecznie polecam lekturę!

Ocena:
8/10

W serii:
Na krawędzi
Księżyc nad Rubieżą



10 komentarzy:

  1. Oceniłabym ją odrobinę niżej, jak na państwa Andrews, książka nie powala na kolana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety nie znam reszty ich twórczości, ale i tak mi się podobało. Było lekko, zabawnie i rozczulająco- właśnie takiej książki potrzebowałam ;-) Chociaż w drugiej połowie zrobiło się zbyt lukrowo ;-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Poszukam jestem zaciekawiona po recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja znalazłam w bibliotece ;-) A jeśli jest w mojej to obstawiam, że będzie w każdej :-D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Czytałam dawno temu, ale muszę przyznać, że Ilona Andrews należy do grona moich ulubionych autorek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bardzo polubiłam styl autorki ;-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Urban fantasy uwielbiam, nadrabiam dawno wydane w Polsce serie(choć niektóre porzucone, nad czym ubolewam) i na pewno zabiorę się za tą. Cieszę się, że wątek miłosny trochę mocniej rozwinięty niż w innych, miła odmiana. ;)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Zwłaszcza jeśli jest się taką romantyczką jak ja :-P Również uwielbiam urban fantasy ;-) Polecam "Świat nocy" Roba Thurmana- zwłaszcza ale genialnych bohaterów ;-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. O rany! Nie wiedziałam, że to małżeństwo pisze pod pseudonimem! No popatrz! :D Interesujące.
    Ale skoro wszystko jest tak cudowne jak piszesz to mnie więcej nie trzeba przekonywać do lektury ^^ Uwielbiam rodzinne więzy w książkach, uwielbiam potyczki słowne, uwielbiam ostre odzywki, uwielbiam magię, urban-fantasy i facetów książkowych, którzy zapadają w pamięci. Więc w porządku - w tej chwili zaczynam się rozglądać za tą pozycją ^^
    Pozdrawiam,
    Sherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może określenie "pseudonim" to za dużo powiedziane. Po prostu pod imieniem i nazwiskiem Ilony kryje się także jej mąż ;-) A książkę polecam, jak najbardziej! Świetnie się z nią bawiłam i czytało się błyskawicznie. Może końcówka jest zbyt idealna, ale i tak nie zmienię zdania o całości ;-)
      Pozdrawiam!

      Usuń

Drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za przeczytanie mojego tekstu, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Znasz już mój punkt widzenia, będę bardzo wdzięczna jeśli podzielisz się również swoim. A jeśli zdecydujesz się do mnie wrócić, możesz być pewien, że najdziesz tu odpowiedź ;-)

Zobacz też:

.