Opis:
Pełna humoru opowieść o niezwykłej
przyjaźni pomiędzy młodym geniuszem Hiro a jego robotem o wielkiej posturze i
wielkim sercu, Baymaxem. Wypadek podczas pokazów robotyki staje się początkiem
serii wydarzeń zagrażających bezpieczeństwu całego miasta San Fransokyo.
Pragnąc odkryć źródło zagrożenia i aby zapobiec zbliżającej się katastrofie,
Hiro wraz z przyjaciółmi - nieustaraszoną ryzykantką, neurotycznym miłośnikiem porządku,
genialną chemiczką, zwariowanym fanem komiksów oraz nieco nadopiekuńczym
Baymaxem - tworzy Wielką Szóstkę ultranowoczesnych bohaterów. Czy nowoczesne
technologie i przyjaźń wystarczą, by pokonać tajemniczego przeciwnika?
Zwiastun:
Recenzja:
Balonowy chłopak
w stroju Marvela,
czyli
Disney zabiera
się za komiksy!
„Wielka szóstka”
to animowana komedia wytwórni Walt Disney Pictrues, odpowiedzialnej między
innymi za hit „Kraina lodu”. Jednak
próżno szukać tu porównań, bo tym razem, inspiracją nie były klasyczne baśnie a
komiks Marvela o tym samym tytule. Po praz pierwszy Disney zdecydował się na
adaptację komiksu i choć ja osobiście za komiksami nie przepadam i ich nie
czytuję, to bajką powstałą na podstawie tego konkretnego, jestem zachwycona.
Zacznijmy od miejsca akcji, bo jest to prawdziwa uczta dla
oka. Cała historia rozgrywa się w San Fransokyo, fikcyjnym mieście będącym
połączeniem Tokio i San Francisko. Mamy tu więc zarówno most Golden Gate i urocze maleńkie domki, jak i monumentalne
wieżowce i kwitnące wiśnie. Futurystyczna sceneria staje się jednak tylko tłem
dla niecodziennych zdarzeń…
Głównym bohaterem animacji jest czternastoletni Hiro Hamada.
Poznajemy go w dosyć niecodziennych okolicznościach, kiedy to bierze udział w
nielegalnych walkach robotów. Choć początkowo można odnieść wrażenie, że to
niewinny dzieciak zafascynowany czymś, o czym nie ma pojęcia, szybko przekonuje
zarówno widza jak i swoich przeciwników, że to nieprawda. Hiro mimo młodego
wieku jest prawdziwym geniuszem. Właśnie kończy liceum i mimo początkowej
niechęci pragnie także dostać się na uniwersytet, by studiować robotykę. Już na
początku widz zostaje wprost zasypany skomplikowaną terminologią i
niezrozumiałymi eksperymentami. Jest to jednak na tyle nieistotne, że bez
problemu można zrozumieć, co się dzieje, ale z tego, co udało mi się
zaobserwować na sali kinowej, młodsze dzieciaki po prostu się wyłączały i
nudziły.
Prawdziwa zabawa zaczyna się tak naprawdę od pewnej
spektakularnej eksplozji, kiedy to wystawa robotyki idzie z dymem, a razem z
nią, projekt Hiro. Dla chłopaka sprawa staje się podwójnie osobista. Razem z
pewnym sympatycznym robotem Baymaxem i czwórką znajomych z uniwersytetu, Hiro
tworzy wielką szóstkę bohaterów, którzy wykorzystując swoje genialne (choć
wcale nie magiczne) zdolności, chcą odkryć, co tak naprawdę wydarzyło się podczas pokazu. Po drodze będą musieli zmierzyć
się jednak z tajemniczym mężczyzną w masce, który bynajmniej nie ma przyjaznych
zamiarów.
Uff… Tyle musicie wiedzieć zanim przejdę do bohatera, który
jest kluczowy w całej historii. Nie. Nie jest nim Hiro. Chodzi mi tu oczywiście
o okrutnie pominiętego dotychczas Baymaxa, który jest najfajniejszym balonowym robotem
jakiego kiedykolwiek poznałam! Tak naprawdę, cała historia byłaby mi
najzwyczajniej obojętna (no, prawie) gdyby ten balonowy chłopak nie pojawił się
i nie wstrząsnął całą produkcją. Oczywiście wstrząsnął ze śmiechu, bo to ten sympatyczny
robocik jest jego głównym źródłem. Baymax został stworzony jako opiekun medyczny,
ma więc na twardym dysku ogromne pokłady empatii, cierpliwości i troski o
innych. Jak tu zrobić z niego superbohatera? Jedno jest pewne: nie obejdzie się
bez napadów śmiechu!
W wielu opiniach spotkałam się z porównaniami „Wielkiej szóstki” do „Jak wytresować smoka”. Cóż, jeśli
naprawdę się uprzeć, można by postawić Baymaxa przy Szczerbatku, ale ja nie
widzę takiej potrzeby. Bajki mają to do siebie, że w mniejszym lub większym
stopniu, mniej lub bardziej świadomie, zgapiają coś od poprzedników. Myślę
jednak, że grupa docelowa będzie miała analizy w głębokim poważaniu, a ja choć
już do niej nie należę, mam w tym przypadku identyczne zdanie. Liczy się zabawa
i morał.
Właśnie, morał. Jak w każdej bajce jest i tu. „Wielka szóstka” jest opowieścią o
przyjaźni, lojalności i przeżywaniu tragedii, ale także o zemście, wybaczaniu i
poświęceniu dla innych. Znajdą się tu momenty smutne, ale też takie kiedy
płakać będziemy jedynie ze śmiechu. Dużym plusem są bohaterowie, nie tylko
przyjaźni dla oka i sympatyczni w odbiorze, ale też barwni, ciekawi, inteligentni
i mimo, że kreowani na bohaterów, wcale nie przekolorowani. Jeśli chodzi o
dubbing, był całkiem w porządku, choć spośród rozhisteryzowanych głosów, wybijał się szczególnie spokojny ton
Zbigniewa Zamachowskiego, który od czasów kultowego „Shreka” jest obok Jerzego Shtura, moim absolutnym faworytem jeśli
chodzi o podkładanie głosu w animacjach.
Czy polecam? Z całą odpowiedzialnością. „Wielka szóstka” to idealna rozrywka dla całej rodziny. Mam
nadzieję, że to nie ostatnie podejście Disneya do komiksów Marvela, bo jestem
zaintrygowana na tyle, że z przyjemnością obejrzę jeszcze coś podobnego.
Ocena:
8/10