27 lutego 2017

„Marta, która się odnalazła”- Caroline Wallace

Wyd. Pascal | org. The Finding of Martha Lost | 384 str. | 39,90 zł |  Premiera: 15.02.2017 r. 

Baśń bez „dawno dawno temu”

Najprawdziwsze baśnie mogą rozgrywać się dosłownie pod naszym nosem. Nawet szary dworzec kolejowy może okazać się odpowiednią scenerią do opowiedzenia baśni, a nawet miejscem magicznym, jeśli tylko odpowiedni ludzie swoją osobowością nadadzą mu koloru. W tej historii promyczkiem światła, czystą radością i tajemnicą jest Marta Zguba, 16-letnia dziewczyna, która mieszka na dworcu kolejowym w Liverpoolu, od kiedy pamięta. Gdy była niemowlęciem trafiła do dworcowego biura rzeczy znalezionych i tam już pozostała, ponieważ nikt się po nią nie zgłosił. Z przybyciem Marty wiąże się pewna legenda, opowiedziana jej niegdyś przez surową przybraną Matkę. Zgodnie z legendą, Marta jest kormoranem stacji Lime Street, czymś na kształt jej bijącego serca i jeśli choć na chwilę ją opuści, cały budynek legnie w gruzach. Marta wierzy w tą opowieść, dlatego nigdy nie była na zewnątrz i ani myśli opuszczać stacji. Spędza dnie na wirowaniu po peronach, rozmyślaniu o pierwszych rozdziałach swojej historii i pracy w biurze rzeczy znalezionych.  Ma do tego niezwykły dryg nie tylko dlatego, że sama jest Zgubą, ale ponieważ posiada pewien niecodzienny dar, dzięki któremu poprzez dotyk poznaje historie zagubionych przedmiotów. Gdyby tylko w ten sposób mogła odkryć jak sama się zagubiła…

„Uznajmy, że to Rozdział piąty historii mojego życia. I zanim komukolwiek przyjdzie do głowy zapytać, uprzedzam- nie mam pojęcia, co wydarzyło się w Rozdziale pierwszym.”

Choć Marta uważa, że jest mitycznym kormoranem stacji, jeśli skupiamy się na porównaniach ornitologicznych, mi bardziej przypominała skowronka. Jest niezwykle wesoła, bezpośrednia, szalona i nieprzewidywalna. Mówi co myśli, a jej umysł jest równie barwny, co ona sama. Wnosi w każdą stronę niesamowitą, szaloną radość, choć jej historia jest w gruncie rzeczy tragiczna. Porzucona, zagubiona, niechciana, okrutnie traktowana przez Matkę, Marta, powinna być jednym wielkim kłębkiem nieszczęścia, tymczasem przypomina tęczę, promyk słońca i tropikalną ulewę w jednym. Dzięki niej stacja tętni życiem i okazuje się, że może być scenerią dla całej masy niesamowitych przygód.


To smutna historia, choć opowiedziana lekkim, baśniowym językiem. Autorka skupiła się na garstce bohaterów, lecz w każdego włożyła tyle życia, pasji i oryginalności, że nie potrzeba było niczego więcej. Baśniowość tej historii, w głównej mierze rodzi się właśnie w bohaterach i w ich tajemnicach, a tak się składa, że każdy je ma i w każdym przypadku, bez wyjątku wiążą się z tragiczną i bolesną przeszłością. Barwna gromadka bohaterów, choć wydaje się wyjęta z kart baśni, jest tak naprawdę na wskroś realna i rzeczywista. Podczas gdy Marta walczy o odzyskanie tożsamości i swojego „dawno, dawno temu”, pozostali bohaterowie muszą zmierzyć się z bólem, który aż za dobrze pamiętają. Słodycz baśni miesza się tu z brutalnym realizmem, ale w takich proporcjach, że każdy da się tej historii oczarować.

„Nie chcę kisić w sobie wszystkich złych „dawno, dawno temu”, aż gorycz i smutek przeorają mi twarz zmarszczkami. Życie jest zbyt krótkie, by być nieszczęśliwym.”

Co ciekawe, inspiracją do napisania książki okazali się Beatlesi, a konkretnie przyjaciel zespołu Mal Evans. Było to dla mnie zaskoczeniem, bo wtrącenia o zaginionej walizce Mala, które zaczęły coraz bardziej dominować powieść, totalnie wytrącały mnie z rytmu i zdawały się elementem raczej zbędnym. To trochę tak, jakby autorka na początku planowała napisać powieść w hołdzie jednemu ze swoich idoli, ale po drodze wymyśliła, coś znacznie lepszego i próbując spleść te dwie wizje w jedną historię nieco się pogubiła. Środek powieści i zachowanie Marty w pewnych scenach, nieco osłabiły mój zachwyt opowieścią, ale na całe szczęście Pani Wallace udało się wskoczyć na odpowiednie tory i zakończyć całość w spójny i intrygujący sposób.

O CZYM? „Marta, która się odnalazła”, to nietypowa baśń dla dorosłych. Nietypowa dlatego, że nie składa się z „dawno, dawno temu” ani „żyli długo i szczęśliwie”. Początek baśni trzeba dopiero odkryć, a na szczęśliwe zakończenie ciężko zapracować. Ale jedno i drugie jest jednak w zasięgu ręki, jeśli tylko bohaterowie odważą się po nie sięgnąć.

Ocena: 8/10


Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Pascal!

5 komentarzy:

  1. Taka baśń pewnie spodobałaby mi się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie czytałam baśni dla dorosłych, ale ta szczerze mnie zaciekawiła. ;)
    Buziaki. ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest piękna, serdecznie polecam :-)
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. aww, czytając twoją recenzję przypomniałam sobie o tej książce. :) O ile zazwyczaj unikam tego typu powieści, z jakiegoś powodu cieszę się, że na tę się zdecydowałam. Zwłaszcza, że w dzisiejszej dobie dram i tragedii, ciężko trafić na faktycznie pozytywną bohaterkę. To taki powiew świeżości. :)
    Pozdrawiam,
    Sherry

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za przeczytanie mojego tekstu, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Znasz już mój punkt widzenia, będę bardzo wdzięczna jeśli podzielisz się również swoim. A jeśli zdecydujesz się do mnie wrócić, możesz być pewien, że najdziesz tu odpowiedź ;-)

Zobacz też:

.