org. "The Martian"/ 141 min./ 02.10.2015 r. |
Opis:
Straszliwa
burza piaskowa sprawia, że marsjańska ekspedycja, w której skład wchodzi Mark
Watney, musi ratować się ucieczką z Czerwonej Planety. Kiedy ciężko ranny Mark
odzyskuje przytomność, stwierdza, że został na Marsie sam w zdewastowanym przez
wichurę obozie, z minimalnymi zapasami powietrza i żywności, a na dodatek bez
łączności z Ziemią. Co gorsza, zarówno pozostali członkowie ekspedycji, jak i
sztab w Houston uważają go za martwego, nikt więc nie zorganizuje wyprawy ratunkowej; zresztą, nawet gdyby wyruszyli po niego niemal
natychmiast, dotarliby na Marsa długo po tym, jak zabraknie mu powietrza, wody
i żywności. Czyżby to był koniec? Nic z tego. Mark rozpoczyna heroiczną walkę o
przetrwanie, w której równie ważną rolę co naukowa wiedza, zdolności techniczne
i pomysłowość odgrywają niezłomna determinacja i umiejętność zachowania
dystansu wobec siebie i świata, który nie zawsze gra fair…
Zwiastun:
O człowieku, który
skolonizował Marsa
Kosmos od zawsze mnie fascynował. Uwielbiam jego przestrzeń,
ciszę i bezbrzeżne piękno. Podoba mi się myśl, że gdzieś istnieją inne
galaktyki, niezliczona ilość gwiazd i planet. Ogrom wszechświata jest
oszałamiający, a podróże międzyplanetarne- szalenie fascynujące. Jednak nawet
jeden maleńki błąd w kosmosie może kosztować życie- lub wieczną samotność…
Mark Watney budzi się na Marsie. Ranny. Zupełnie sam. W
trakcie ewakuacji z Czerwonej Planety, podczas nieprzewidzianej burzy piaskowej
ginie towarzyszom z oczu. Poszukiwania
okazują się bezowocne, a szansa na ucieczkę maleje z każdą sekundą. Uznając
Marka za zmarłego, astronauci ewakuują się z Marsa. Zupełnie sam, na obcej
planecie, z niewielkimi zapasami, mężczyzna nie ma żadnych szans na
przetrwanie. Nawet gdyby jakimś cudem nawiązał łączność z NASA, pomoc przybyłaby
dopiero po wielu miesiącach. Watney ma
więc dwa wyjścia: pogodzić się z nieuchronną śmiercią, lub znaleźć sposób na
przetrwanie w kosmosie. Wybiera drugie rozwiązanie i zaczyna heroiczną walkę z czasem
i własnymi możliwościami.
W filmie Ridleya Scotta nie ma rzeczy niemożliwych. Są
rzeczy trudne, bardzo trudne i niemal niewykonalne, ale jak szybko się
przekonacie, każdy problem można rozwiązać jeśli ma się głowę na karku
(zwłaszcza jeśli ta głowa wypchana jest po brzegi wiedzą na wysokim poziomie).
Mark Watney nie raz zachwyci widzów swoją inteligencją, umiejętnością
logicznego myślenia, sprytem i pomysłowością. Oczaruje także hartem ducha i
niesłabnącym poczuciem humoru. Matt Damon okazał się w tej roli niezastąpiony i zaangażował się w postać Marka
całym sobą. Najlepiej chyba obrazuje to fakt, że będąc jedynym bohaterem na
Czerwonej Planecie, potrafił wypełnić swoją osobowością całą przestrzeń, nie
zostawiając widzom miejsca na wrażenie,
że czegoś w filmie zabrakło, a w moim odczuciu, dotychczas udało się to jedynie
Hanksowi w „Cast Away”.
Choć nikt nie ma wątpliwości, że Damon zdominował cały film,
tak naprawdę nie ma chyba aktora, który by mnie rozczarował. Cała załoga, która
towarzyszyła Markowi w wyprawie na Marsa, była dobrana rewelacyjnie.
Szczególnie zapadła mi w pamięć Jessica Chastain, która oczarowała mnie już rolą w „Interstellar”. Wybór Jeffa Danielsa (kojarzącego się przede wszystkim z rolą Harry’ego w „Głupim i głupszym”) do jednej z
najpoważniejszych ról, był dosyć zaskakujący, ale szalenie udany. Jednak, gdybym
miała przyznać Oskara za rolę drugoplanową, bez wahania wręczyłabym go Donaldowi Gloverowi, który wykreował
jedną z najciekawszych i najbardziej zakręconych postaci w całej produkcji.
„Marsjanin” to ekranizacja
powieści Andy’ego Weira, o tym samym
tytule. Idąc do kina złamałam jedną ze swoich podstawowych zasad, która daje powieści pierwszeństwo przed
ekranizacją. I choć pluję sobie w brodę, że nie przeczytałam książki w
pierwszej kolejności, jestem pewna, że szybko nadrobię zaległości. Nie mogę
jednak porównać obydwu dzieł i ocenić, która wersja wypadła korzystniej. Nasuwa
mi się w zamian inne porównanie, tym razem filmowo- filmowe. Nie mogę się
powstrzymać, przed ocenieniem „Marsjanina” przez pryzmat ubiegłorocznego
giganta, czyli „Interstellar”. Jest
to film, który całkowicie mnie obezwładnił i nic chyba nie będzie w stanie go
kiedykolwiek przebić. „Marsjanin” miał więc ogromną konkurencję i choć nie
dorównał wspomnianej produkcji i tak jest jednym z najlepszych filmów jakie
miałam okazję oglądać. Zaskoczył mnie fakt, jak wiele udało się zmieścić w nim
subtelnego i inteligentnego humoru (także jeśli chodzi o podkład muzyczny).
Zachwyciły mnie zdjęcia, dbałość o szczegóły i połączenie ogromnej inteligencji
z lekkością i prostotą przekazu. O ile polecając „Interstellar”, nie mam
pewności czy docenicie jego unikalność, tak „Marsjanina” mogę rekomendować bez
najmniejszych wątpliwości. Naprawdę nie wyobrażam sobie by można było źle
odebrać ten film.
Podsumowując: moim zdaniem „Marsjanin”,
to obok „Gladiatora” najlepszy film Ridleya Scotta. Wciągający, trzymający w
napięciu, urzekający zarówno wizualnie jak i fabularnie. Ja dałam się oczarować
i chętnie obejrzę produkcję ponownie. Macie jeszcze jakiekolwiek wątpliwości,
czy warto zarezerwować 140 minut na marsjańską podróż? Mam nadzieję, że nie, bo
szkoda by było przegapić tak rewelacyjny film.
No to tylko podsyciłaś moje podekscytowanie tym filmem :) Na całe szczęście jutro sama go obejrzę.
OdpowiedzUsuńI jak tam wrażenia? Mam nadzieję, że jesteś równie zachwycona, co ja :-)
UsuńPozdrawiam!
Gdy zobaczyłam zwiastun w kinie, przy okazji seansu ''Więźnia labiryntu: Próby ognia'', od razu wiedziałam, że muszę go obejrzeć.Ten film jest interesujący już z samego powodu reżysera i Matta Damona. A jak jeszcze przypomnę sobie scenografię, kosmos tak pięknie oddany... już bym chciała iść do kina. Postaram się jednak wytrwać i przeczytać najpierw książkę.
OdpowiedzUsuńNie żałuję ani jednej minuty spędzonej w kinie ;-) A lekturę nadrobię na pewno ;-)
UsuńPozdrawiam!
Zacznę od filmu w kinie, potem może zdecyduję się na książkę. Wersja kinowa mnie bardzo kusi. :-)
OdpowiedzUsuńJa planowałam najpierw przeczytać, ale pokusa obejrzenia filmu okazała się zbyt duża :-P Nie żałuję jednak, że dałam się skusić, chętnie wybrałabym się do kina jeszcze raz :-)
UsuńPozdrawiam!
Nie mogę się doczekać, aż wreszcie obejrzę ten film!
OdpowiedzUsuńPolecam, bo jest rewelacyjny :-)
UsuńPozdrawiam!
O filmie słyszałam sporo dobrego, ale chyba jednak zacznę od książki;)
OdpowiedzUsuńwww.ksiazkoholiczka94.blogspot.com
Zawsze będę popierać to rozwiązanie, ale mam nadzieję, że zdążysz jeszcze obejrzeć film w kinie, bo naprawdę warto :-)
UsuńPozdrawiam!
Film zdecydowanie dla mojego starszego brata.
OdpowiedzUsuńhttp://kruczegniazdo94.blogspot.com
Tobie też może się spodobać :-) Ja jestem zachwycona.
UsuńPozdrawiam!
Muszę przyznać, że uśmiechałam się szerzej z każdym kolejnym akapitem twojej recenzji, Patko. Byłam podekscytowana tym filmem bardzo, bardzo - chyba nawet bardziej niż Interstellar, którego wciąż nie oglądnęłam - postaram się nadrobić zaległości we ferie - właśnie głównie dlatego, że od początku był reklamowany, jako produkcja z humorem. A w zapowiedziach Interstellar przerażało mnie jak reklamowano go jako taki poważny, z niebezpieczeństwem i tak dalej.
OdpowiedzUsuńW tej chwili jestem już spokojna, wyczekuję tylko na spotkanie z książką - bo choć film kusi i to bardzo, to jednak jestem też pozytywnie zapatrzona na powieść - która zbiera mega pozytywne rekomendacje i jak tylko ją skończę, biorę się za ekranizację. :)
Pozdrawiam,
Sherry