31 grudnia 2013

Szczęśliwego Nowego Roku!


Kochani Blogowicze!

To mój ostatni post w tym roku… Czy mogę uznać rok 2013 za udany? Czy osiągnęłam coś znaczącego? Czy nie zmarnowałam czasu?
Tyle pytań. A jak trudne są odpowiedzi.

To chwila, kiedy wszyscy stoimy na krawędzi czasu, myśląc nad tym jak szybko płynie.
I co zrobić by go nie zmarnować.
„Każdy koniec jest początkiem czegoś nowego”
Pamiętajcie o tym ;)

Nie będę robić podsumowań, bo nie jestem w tym dobra. Nie lubię oglądać się za siebie, gdy zza horyzontu wyłania się już nowy ląd. I tego też Wam życzę:
Nigdy nie żałujcie tego, co było, lecz wspominajcie tylko dobre chwile. I patrzcie zawsze przed siebie z optymizmem, bo przed każdym z Was pojawiają się nowe szanse i nadzieje, trzeba tylko umieć je dostrzec.

Życzę wam wszystkim

Szczęśliwego 
Nowego Roku!

29 grudnia 2013

„A jeśli ciernie”- Virginia C. Andrews


Tonąc w morzu zakłamania

Dzieci zamkniętych przez matkę na mrocznym poddaszu już od dawna nie ma… Papierowe kwiaty strawił ogień, a zemsta została dokonana. Cathy i Chris- teraz już dorośli, w końcu ułożyli sobie życie z dala od cierpienia i bolesnych wspomnień. Tak im się przynajmniej wydaje. Tak głębokie rany nigdy jednak do końca się nie goją i zostawiają bolesne blizny, które rozerwać może na nowo jedno małe słowo: prawda. Para decyduje się na wspólne życie, mimo iż jest to zakazane. Uciekają, tak daleko jak mogą, zostawiając przeszłość za sobą i okrywając się kłamstwami niczym grubym kocem, który ma ich ochronić przed przeszłością. Ta jednak zawsze znajdzie drogę ku prawdzie, nie bacząc na to, że jej odkrycie może zniszczyć wszystko wokół…

„Jeżeli udało nam się przetrwać najgorsze, jak można wątpić, ze nie poradzimy sobie z najlepszym?”

Nadchodzi wreszcie czas by pozwolić młodemu pokoleniu przejąć głos i opowiedzieć dalszą część tej wstrząsającej do głębi historii z zupełnie innego punktu widzenia. Teraz narratorami zostają synowie Cathy, Jory i Bart, którzy dzielą między siebie opowieść, snując ją na przemian. Ich wersje wydarzeń różnią się od siebie, podobnie jak różnią się sami chłopcy. Obie jednak, choć innymi drogami, prowadzą do tego samego, dramatycznego finału.

Nie trzeba długo czekać, by mroczna przeszłość upomniała się o swoje. Gdy do willi sąsiadującej z domem rodziny wprowadza się tajemnicza dama w czerni wraz z liczną służbą, nikt nie spodziewa się, że wkrótce ich życie wywróci się do góry nogami. Młodszy syn Cathy, Bart, zaczyna niebezpiecznie fascynować się starą kobietą i jej posępnym lokajem. Fascynacja szybko przeradza się w coś dużo większego i bardzo niebezpiecznego, dla młodego, podatnego na wpływy innych chłopca. Wkrótce w  ręce Barta trafia pamiętnik dawno zmarłego milionera Marcolma Neala  Foxwortha. Lektura zmieni dziecko nie do poznania a tajemnice zdradzane stopniowo przez lokaja zmienią życie całej rodziny w koszmar.

„Takie już jest życie; na każde dwie sekundy radości przypada dwadzieścia minut smutku. Więc powinieneś zawsze umieć docenić te rzadkie dwie sekundy i umieć cieszyć się każdą chwilą radości.”

Choć opowieść podzielona jest między dwóch braci, na pierwszy plan bezdyskusyjnie wysuwa się Bart. Choć jest zaledwie dziesięcioletnim chłopcem jest to bardzo dramatyczna postać. Bart jest bardzo agresywnym, zbuntowanym, niemiłym dzieckiem, które przepełnia gniew i rozgoryczenie. W przeciwieństwie do swojego utalentowanego brata jest nieudacznikiem. Czuje się gorszy i mści się na wszystkich za to. Nie akceptuje siebie, dlatego stale gra różnie role i pragnie stać się kimś innym. Choć jest negatywną postacią i często mnie denerwował, a nawet przerażał, to w gruncie rzeczy jest tylko małym zagubionym chłopcem, który pragnie być w pełni kochany i zaakceptowany.

„Kiedy po raz pierwszy w życiu jest się zmuszonym zajrzeć do swojego wnętrza, zazwyczaj doznaje się szoku.”

Jego całkowitym przeciwieństwem jest starszy brat Jory. Syn Cathy i Juliana, słynnego tancerza, odziedziczył po rodzicach niezwykły talent i miłość do baletu. Jory to przemiły chłopiec, obdarzony romantyczną duszą, pełen marzeń, optymizmu i wiary w szczęśliwe zakończenie. Postać pokochałam od samego początku i choć to Bart wydaje się ciekawszy pod względem psychologicznym to postać Jory’ego jest wprost niezbędna w prowadzeniu narracji. Rozdziały opisywane przez Barta są dosyć ciężkie i niejednokrotnie przyprawiają o zawrót głowy. Jory natomiast wprowadza do powieści nutę piękna, wytchnienia i optymizmu, równoważąc mroczną opowieść brata.

Choć „A jeśli ciernie” to pozycja, w którą nieco ciężej się wdrożyć niż w dwa poprzednie tomy, to wnosi też coś nowego do serii. Tym razem dostajemy opowieść jeszcze bardziej złożoną psychologicznie i wielowarstwową. Mamy tu do czynienia ze studium obłędu i psychomanipulacją. Możemy wczuć się w emocje zagubionego w swoim świecie dziecka oglądając świat jego oczami. To już chyba było, prawda? Tym razem jednak autorka o wiele bardziej kondensuje ten stan i serwuje czytelnikowi istne tornado emocji.

O CZYM?  Kolejne dramatyczne spotkanie ze znanym z poprzednich tomów rodzeństwem Dollangangerów. Zdaje się, że dość już w życiu wycierpieli, że uciekli wystarczająco daleko, by odciąć się od przeszłości. Jednak nawet setki mil od miejsca gdzie zaczął się ich dramat, przeszłość i tak ich odnajduje i wyciąga ręce po dzieci, którym teraz przyjdzie płacić za błędy rodziców. Nieznajomość poprzednich tomów nie przeszkadza w zapoznaniu się z tą częścią, jednak może ją znacznie utrudnić. Polecam więc zacząć od „Kwiatów napoddaszu” i poznać od podstaw rodzinny dramat, który jak się zdaje nigdy nie znajdzie finału.
„Zakazana miłość rodzi gorzkie owoce”- jak głosi napis na okładce. Ja mogę się pod nim jedynie podpisać, bo w tym jednym zdaniu zawarta jest puenta całej powieści. Po raz kolejny serdecznie polecam!

Ocena:
8/10

W serii:
>A jeśli ciernie <
Kto wiatr sieje
Ogród cieni


27 grudnia 2013

„Gra Endera”- reż. Gavin Hood


Opis:


Jest rok 2070, czterdzieści lat po nieudanej inwazji obcych zwanych Formidami. Trwają poszukiwania tych, którzy mogliby poprowadzić Ziemian do zwycięstwa na wypadek powrotu najeźdźców. Władze w sekrecie prowadzą rygorystyczny nabór dzieci i najlepsze z nich wysyłają do orbitalnej szkoły bojowej, gdzie te spędzą dzieciństwo, szkoląc się na przyszłą elitę wojenną w przestrzeni kosmicznej. Do programu szkoleń zostaje włączony młody Ender Wiggin. Chłopiec walczy o swoje człowieczeństwo, pomimo ciągłej rywalizacji z innymi dziećmi, presji, rozgrywek pomiędzy dowództwem oraz tajemniczego wpływu ze strony obcych. Nad szkoleniem Endera czuwa weteran poprzedniej wojny z obcymi, Mazer Rackham, który szczęśliwym zbiegiem okoliczności odparł wówczas atak na Ziemię. Wyczerpujące bitwy pomiędzy uczniami doprowadzają młodego geniusza na szczyt rankingów szkoły, ale prawdziwa walka odbywa się poza salą treningową - walka o życie, walka z własnymi demonami, walka o ludzkość.

Zwiastun:
moja rada:wystrzegajcie się dubbingu jak ognia! 

„Nie jesteś pierwszym. Ale będziesz ostatnim…”

Świat przyszłości fascynuje nie od dziś. To jak będzie wyglądała nasza planeta za kilkadziesiąt lat to temat stale aktualny i świeży. Powstały setki wizji przyszłości od utopi po dystopie. Pełne nowoczesnej technologii i rzeczy nieosiągalnych dla nas. Swoją wersję nowego świata stworzył również Orson Scott Card w bestsellerze „Gra Endera”. Film o tym samym tytule zagościł w naszych kinach już jakiś czas temu, ale dopiero teraz dane było mi go obejrzeć. Choć science fiction to nie moja bajka, to po fenomenalnym zwiastunie byłam gotowa zainwestować w bilet od razu. Byłam i widziałam. A jakie są wrażenia?



Powiem szczerze, ze początkowo miałam niemałe problemy z wczuciem się w akcję. Wszystko było dziwne inne i nowe. Nie bardzo rozumiałam, co się dzieje, ale mając w pamięci zwiastun liczyłam, że w końcu zrozumiem. W końcu pojęłam, jednak nie wkręciłam się w opowieść tak jak powinnam. 90% całego filmu skupia się wokół szkolenia grupy dzieci na zawodową armię, która jest ostatnią nadzieją Ziemi na pokonanie zagrażających nam obcych. Dlaczego dzieci? Chyba chodzi o to, że „nowy model żołnierza” jak to zostało ładnie nazwane, miał być doskonale wytresowany od podstaw. A dziecko dużo łatwiej ukształtować na swoją modłę. Brygada szkoleniowa zapomniała jednak, że dziecko, w dodatku GENIALNE dziecko, też ma swój rozum i może mieć własne zdanie.


Film skupia się właśnie na poszukiwaniu takiego „genialnego dziecka”. Dziecka, które będzie w stanie poprowadzić armię ku chwale. Takim właśnie małoletnim geniuszem okazuje się Andrew Wiggin zwany Enderem. Cała kadra od początku ma na niego oko i robi wszystko by przygotować do roli przywódcy. Jak szybko się okazuje Ender w swym rozumowaniu przerasta nawet nauczycieli, którzy stale starają się manipulować jego losem lecz do czego to doprowadzi dowiemy się dopiero na końcu.



Osobny akapit należy się też wspomnianym obcym, którzy totalnie mnie zaskoczyli. Słysząc słowo UFO mam w umyśle obraz małego zielonego stworka, jaki zazwyczaj jest nam serwowany. Tak się po prostu utarło. Byłam przygotowana na wszystkie potworności o dziwnych kształtach , tym większe było moje zdziwienie gdy okazało się, że w kosmicznej bitwie przyszło nam walczyć z… Robalami. Oryginalne i niecodzienne rozwiązanie, ale Robale w kosmosie? Jakoś mnie to nie przekonało.




Moje ogólne niezrozumienie niektórych faktów może wynikać z nieznajomości książkowego pierwowzoru. Nie mogę, więc porównać czy odwzorowanie było wierne czy też nie. Wiem jedynie, że książkowy Ender  był znaczne młodszy od filmowego, bo miał zaledwie 6 lat. O ile w książce to przeszło i wyszło podobno świetnie, tak w filmie niestety już by się nie sprawdziło. Jednak Asa Butterfield jako Ender poradził sobie z mojego subiektywnego punktu widzenia naprawdę dobrze. Co innego Harrison Ford, który nie przekonał mnie do swojej postaci zupełnie. Reszta aktorów grała na naprawdę przyzwoitym poziomie, więc nie mogę się przyczepić.



Filmu nie da się nie porównywać do znanych „Igrzysk śmierci”. Tam też grupa dzieci ma stoczyć bitwę. Różnica jest jednak taka, że w Igrzyskach…” dzieciaki mają pozabijać się nawzajem jedynie dla uciechy tłumu. W „Grze…” natomiast dzieci walczą razem przeciw wspólnemu wrogowi. Cel niby bardziej szczytny, lecz jak się okazuje, tak samo bezcelowy jak tamten. Trzeba jednak nam, ludziom, przyznać, że choć wciąż walczymy o pokój na świecie to nic tak nie cieszy jak oglądanie małych dzieci zmagających się ze śmiercią. Czy to nie dziwne? ;)



Akcja filmu rozwija się strasznie powoli. Owszem mamy kilka dynamiczniejszych momentów, jednak to dopiero ostatnie 30 minut zaważyło na tym, że z przeciętnego film stał się fajny. Jeśli liczycie na dynamiczną okołokosmiczną produkcję ze świetnymi efektami, możecie się nieco zdziwić. Jeśli jednak nie nudzi was czekanie na rozwój akcji, lub po prostu lubicie ten typ filmu, to nie ma przeciwwskazań do oglądania. Dla przykładu: mój stały towarzysz kinowy wyszedł z seansu bardzo zadowolony. Może więc puenta jest taka, że to produkcja raczej dla męskiej części społeczeństwa, dla fanów sf lub tych którzy pokochali książkę. Nie wiem. Ja chętnie obejrzę część drugą, by dowiedzieć się, co też jeszcze Ender wymyśli, ale nie sądzę bym powróciła w najbliższym czasie do części pierwszej. Ocena zostaje więc raczej neutralna a wybór pozostawiam Wam.

Ocena:
6/10

25 grudnia 2013

Świątecznie


Witajcie kochani!

Jak tam, prezenty rozpakowane? ;) Koniecznie się pochwalcie, co Mikołaj Wam przyniósł.
A raczej, jakie książki ;) Ja o dziwo nie dostałam żadnej, bo rodzina się buntuje, że mam ich zbyt wiele. Ale nie martwcie się, sama zadbałam o papierowy prezent dla siebie ;) Aktualnie wszyscy jesteśmy pochłonięci zachwycaniem się maleńkim kotkiem, który się do nas przybłąkał. Zagubiony wędrowiec.
I jak tu nie wierzyć w Magię Świąt? J
Mam nadzieję, że święta upływają Wam bardzo ciepło i rodzinnie.
I tego też wam życzę, choć powinnam chyba zrobić to wczoraj :P
Zwyczajnie się nie wyrabiam!
Ale skoro mam teraz chwilę chcę Was serdecznie uściskać i życzyć


Wesołych Świąt!

P.S.
Tak prezentuje się mały Bambo
Z pozdrowieniami dla Oli ;P)

18 grudnia 2013

[FRAGMENT] "Przypływ"- Daniela Sacerdoti + zapowiedź

Premiera
31 stycznia 2014 r.


Trylogii Sary Midnight ciąg dalszy...

Sara Midnight nie jest zwyczajną nastolatką. To łowczyni demonów, która znalazła się w samym środku krwawej wojny. Osierocona w wieku szesnastu lat zmuszona jest nauczyć się śmiercionośnej profesji swojego rodu. Harry Midnight, który zaoferował pomoc jako daleki kuzyn nie jest tym, za kogo się podaje. To Sean Hannay. Chłopak z czasem staje się jej najlepszym przyjacielem i w mgnieniu oka życie Sary zmienia się nie do poznania.

Walka trwa. Sean i Sara wygrali pierwszą bitwę, lecz wojna szaleje i demony stają się coraz silniejsze. Dziewczyna pragnie się dowiedzieć, kto jest jej wrogiem, nim świat pogrąży się w chaosie. Misja doprowadza ją do posiadłości od pokoleń należącej do rodziny. Midnight Hall na wyspie Islay skrywa mroczne sekrety przodków oraz władcy demonów, który poprzysiągł zniszczyć Sarę.



Kiedy wokół niej zaczyna wirować nowy świat, dziewczyna musi uporać się z niełatwą przeszłością Midnightów i ich dziedzictwem, aby przebić się przez falę demonów i dotrzeć do ich władcy.


Pamiętacie Sarę Midnight?
Ja pamiętam doskonale! I z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji ;)
A Wy?













Czym jeszcze zaskoczy nas
Wydawnictwo Dreams

w przyszłym roku?

„Dopóki śpiewa słowik”- Antonia Michaelis 





Jari ma osiemnaście lat i w porównaniu z najlepszym przyjacielem, Mattim, jest nieporadny w kontaktach z dziewczętami. Nic dziwnego. Żył dotąd w uporządkowanym świecie stałych norm i krochmalonych koszul – brakuje mu doświadczenia. To wszystko zmienia się, gdy spotyka Jaschę. Ta wywierająca niezwykłe wrażenie dziewczyna prowadzi go ze sobą do domu w samym środku leśnej pustelni. Tam Jari odkrywa świat piękna, finezyjnych ornamentów i zmysłowego upojenia. Ale wkrótce okazuje się, że Jascha skrywa pewną tajemnicę. I że za pięknymi złudzeniami kryje się porażająca prawda. Dom na odludziu. Błądzący wędrownik. Las, skrywający zbyt wiele grobów. I niebezpieczeństwo, które wychodzi poza granice wyobrażeń.
Premiera marzec 2014




16 grudnia 2013

"Kraina lodu"- Walt Disney Pictures


Opis:

Księżniczka Elza urodziła się z pewnym wyjątkowym darem: potrafi władać mrozem. Tak jej się przynajmniej wydaje, bo pewnego dnia podczas zabawy moc wymyka się spod kontroli i krzywdzi jej młodszą siostrę Annę. Dziewczynkę udaje się uratować, jednak z jej wspomnień zostają usunięte wszystkie wspomnienia o magii. Od tej pory Elza musi żyć w odosobnieniu, by nauczyć się kontrolować swój dar. Nie jest to jednak łatwe. Kiedy podczas koronacji w napadzie złości jej magia ponownie wymyka się spod kontroli, tajemnica zostaje ujawniona a królowa ucieka w góry. Jej magia zdążyła jednak zamrozić całe królestwo, którego jedyną szansą na ocalenie jest odnalezienie królowej i cofnięcie czaru. Anna wyrusza na poszukiwanie siostry. Odnajdzie jednak o wiele więcej…

You Tube się buntuje i nie chce dodać innego zwiastuna...

Opinie były różne… Nie mogłam przejść jednak obojętnie obok faktu, że za „Krainę lodu” odpowiedzialni są twórcy „Zaplątanych”, których uwielbiam. Zdecydowałam sama sprawdzić, co i jak i wybrałam się do kina by samodzielnie wydać osąd. Już teraz mogę powiedzieć, że wcale nie będzie surowy.

Na początku może trochę pomarudzę. NIENAWIDZĘ, kiedy w bajkach postacie śpiewają! Dosłownie tego nie cierpię i nie cierpiałam już jako dziecko. Te sceny, kiedy akcja nagle przestaje się dziać, bo bohater musi nagle pobiegać po łące i odśpiewać jakieś trele wnerwia mnie niezmiennie od lat. Niestety śpiewania było tu dużo… Za dużo moim skromnym zdaniem. I nie były to piosenki pokroju „Zing song”(Link dla tych co jeszcze nie słyszeli) z „HoteluTransylwania”. O nie, to były typowe piosenki a’la musical, w dodatku to stereotypowe bieganie po łące też się przytrafiło… I choć były ładne i ogólnie cacy to w sumie podobała mi się tylko jedna, śpiewana przez trolle, bo była zwyczajnie śmieszna. Dużo lepiej byłoby w moim odczuciu zastąpić to całe śpiewanie paroma zgrabnie złożonymi, śmiesznymi zdaniami. No cóż, bajka była jednak skierowana do maluchów (których była pełna sala) i nie narzekały, wręcz przeciwnie, więc nie dla wszystkich śpiewanie będzie minusem.



To, co zachwyca widza już od pierwszej minuty, to wspaniałe efekty 3D. Czytałam o tym w kilku recenzjach, więc sama mogę tylko przyklasnąć słowom, że płatki śniegu były fantastyczne, wręcz hipnotyczne. Dzieciaki w kinie miały ubaw usiłując je złapać, a ja wciąż nie mogłam nadziwić się zachowaniu rodziców, którzy kazali im siadać i grzecznie oglądać. Chyba o to chodzi w 3D żeby maluchom trochę uatrakcyjnić seans. Poprawcie mnie, jeśli się mylę. Szkoda tylko, że na śnieżynkach efekty 3D się skończyły… Może było tam coś jeszcze, ale było tak słabe, że tego nie pamiętam. Więc z plusa bardzo płynnie przeszliśmy na minus. A szkoda.


Co do fabuły, jest dosyć typowa. Mamy magiczną moc, która wymyka się spod kontroli, dwie siostry, które straciły dobry kontakt, mały trójkąt miłosny, (niejednego) przystojniaka, który (oczywiście) odegra bardzo ważną rolę w życiu bohaterki i miłość, która naprawi całe zło. Sprawdzony schemat bajki i w sumie nie ma, co udziwniać, bo i po co skoro wszystkim się on podoba. Co ciekawe, choć w królestwie dzieją się dziwne i złe rzeczy, to jako takiego czarnego charakteru nie ma. Może inaczej, jest ale dosyć późno dowiadujemy się który z bohaterów jest „nie ten tego” jak to się mówi ;)



A teraz najważniejsze: skala śmieszności. Wbrew pozorom podchodzę do tej kwestii śmiertelnie poważnie, bo nawet najpiękniejszą bajkę ocenię na zero bezwzględne, jeśli nie wytworzy na mojej mordce uśmiechu. Przyznam, że po dość drętwym początku, pełnym wycia do księżyca, byłam, bardzo sceptycznie nastawiona. Aż tu nagle bohaterka dorosła i okazało się, że jest absolutnie przekomiczna! Anna, bałwan Olaf, renifer Sven, to najśmieszniejsze postacie. No i niezapomniana scena w sklepie… Ale to zobaczcie już sami! Pękniecie ze śmiechu. W mojej Absurdalnej skali śmieszności oceniam wysoko, bo aż na 8/10! Jak na mnie to niemal 10 ;)



Nadszedł czas podsumowania. Choć dzieckiem nie jestem już od dawna, to do bajek mam niezmienną słabość. Tej też nie potrafiłam odmówić, po fenomenalnym zwiastunie, który totalnie mnie powalił. I choć sceny ze zwiastuna próżno w filmie szukać, to i reszta historii okazała się bardzo zabawna i przyjazna w odbiorze. Przyjazna to chyba najlepsze określenie tej historii. Wszystko jest tam strasznie ładne i milutkie: piękny, bajkowy świat, niezwykła magia, uroczy bohaterowie i zabawne sytuacje. Mi się podobało, i choć polecałabym bakę raczej dla maluchów, to i starsi znajdą w niej coś, a może nawet trochę więcej niż „coś” dla siebie. Polecam.

Ocena:

8/10


Zrobiło się trochę filmowo, ale obiecuję, że już wkrótce powrócą recenzje książek. Może z drobną przerwą na "Grę Endera" ale tego z kolei obiecać nie mogę :P

13 grudnia 2013

„Mama”- reż. Andres Muschietti


Opis:
Jeffrey Desange zabija swoich wspólników w interesach oraz żonę, sam zostaje uznany za zaginionego.  W rzeczywistości porywa jednak swoje dwie córki Victorię oraz Lilly i wywozi je do opuszczonego domu w głębi lasu. Gdy mężczyzna decyduje się zabić dziewczynki, niespodziewanie atakuje go tajemnicza zjawa…

Lucas nigdy nie pogodził się z zaginięciem córek swojego brata Jeffreya. Mimo, że do tej pory nie udało się ich odnaleźć, wciąż wytrwale organizuje poszukiwania. Po pięciu latach następuje przełom, dziewczynki zostają odnalezione w leśnej chacie. Nie są jednak takie jak dawniej. Izolacja od otoczenia sprawiła, że niewiele mówią i zachowują się jak dzikie zwierzęta. Do tego twierdzą, że opiekowała się nimi tajemnicza postać, która kazała nazywać się „mamą”. Lucas i jego dziewczyna Annabel decydują się przygarnąć dziewczynki. Nie wiedzą jednak, że tajemnicza „mama” wciąż nad nimi czuwa a jej obecność może okazać się śmiertelnie niebezpieczna…



Kiedyś mówiłam, że nie lubię horrorów, trochę się jednak w tej kwestii zmieniło. Nadal nie lubię tego strachu, towarzyszącego na długi czas po seansie, sam seans zaczął mi się jednak nawet podobać. Dlatego po fantastycznej „Obecności” przyszła kolej na obejrzenie kolejnego horroru.

Jednak czy aby na pewno określenie gatunku, jako horror jest do końca trafne? Film trzyma w napięciu i ma w zanadrzu to, co horror posiadać powinien: tajemnicę z przeszłości, mroczną istotę, nękaną rodzinę, nawet ten mały element zwiastujący zło (zazwyczaj są to kruki, lecz tu mamy do czynienia z ćmami). Wszystko jest więc niby na miejscu. A jednak nie do końca.




Film zaczyna się jak thriller z kryminalną domieszką. Mamy morderstwa, porwanie i sprawcę popadającego w obłęd. Potem zaczyna się robić strasznie. Na scenę wkracza tytułowa mamuśka i na wstępie kogoś zabija, by zaznaczyć, że nie ma z nią żartów. W tym momencie jest to jak najbardziej horror. Chwil grozy jest jednak niewiele. Pojawiają się one głównie w pierwszej połowie filmu (choć w zamierzeniu producentów, to ta druga miała bardziej straszyć). Gdy poznałam już twarz i tajemnicę Mamy była ona dla mnie mniej straszna.



Chwilami film przypominał mi nieco czarną komedię. Nie było tam nic śmiesznego, jednak tak się złożyło, że widziałam wcześniej „Straszny film 5” gdzie film „Mama” został sparodiowany i nie mogłam się pozbyć pewnych skojarzeń. Zresztą sami oceńcie: (ale oglądacie na swoją odpowiedzialność :P )



Zakończenie, choć bez wątpienia trzyma w napięciu i do ostatniej chwili niepokoi, to niestety nie przeraża. W tym momencie film, znów zmienia kierunek i staje się bardziej dramatem psychologicznym niż horrorem. Końcówka pozostawia uczucie melancholii i smutku, podsycane dodatkowo muzyką kończącą całą historię.



Skupiłam się na kompozycji, czas więc na ocenę fabuły. Zacznijmy może niechronologicznie od wspomnianego przed chwilą końca. Akcja się zagęszcza i prowadzi widza do miejsca gdzie dramat miał swój początek tam rozgrywa się pewne dramatyczne wydarzenie… Przyznam, że nie udało mi się przewidzieć, jaki będzie finał tej historii, było ono dla mnie więc w pewnym sensie niespodzianką. Niestety nie miłą. Był to ten rodzaj zakończenia, który pozostawia pewien niesmak i rozczarowanie. Moim zdaniem zakończenie horroru powinno być albo bardzo złe albo raczej dobre. Rozwiązanie leżące gdzieś po środku nie okazało się satysfakcjonujące.




W kwestii bohaterów, moją ogromną sympatię zyskała Annabel. Kobieta, którą można określić mianem „mrocznej”, jest to wytatuowana członkini kapeli rockowej, która zdecydowanie nie czuje instynktu macierzyńskiego. Opieka nad bratanicami Lucasa nie jest dla niej rzeczą ani prostą, ani przyjemną. Kobieta ma problem z podejściem do dzieci i nawiązaniem z nimi przyjacielskich relacji. Sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że dziewczynki wiele przeszły i wcale nie mają zamiaru okazywać kobiecie sympatii. Mimo to Annabel nie rezygnuje chcąc udowodnić, jak wiele znaczy dla niej uczucie do Lucasa. Nie może jednak wiedzieć, że ściąga tym na siebie gniew zjawy.



Podsumowując, film nawet mi się spodobał. Trochę postraszył, jednak nie tak bardzo bym krzyczała z przerażenia, chwilami wzruszał, czasem w nieodpowiednich momentach nawet śmieszył. Miał więc wszystko co trzeba a jednocześnie czegoś w nim zabrakło. Jeśli jesteście fanami horroru „Mama” niekoniecznie musi się wam spodobać. Jeśli jednak, podobnie jak ja boicie się obejrzeć coś bardziej strasznego a mimo to macie ochotę na jakiś film grozy, który niekoniecznie trzeba oglądać z asystą to polecam „Mamę”, jednak nie obiecuję, że porwie Was jakoś szczególnie.

Ocena:
6,5/10

Cały film możecie obejrzeć tu:


Zobacz też:

.