6 lutego 2017

Na wojnie bez karabinu. „Przełęcz ocalonych” [recenzja filmu]



„Boże, pomóż mi ocalić jeszcze jednego”

Desmond Doss zapisał się w historii Ameryki jako jeden z najmężniejszych i najodważniejszych żołnierzy, choć na wojnie w której uczestniczył, nie zabił ani jednego wroga, nie wystrzelił żadnego naboju, mało tego, nie zgodził się nawet wziąć do ręki karabinu. Jak sam mówił, z niebywałym uporem, nie zgłosił się do wojska po to by zabijać, lecz po to by ocalić jak najwięcej istnień. Jako wojskowy medyk narażał życie, by ratować rannych współtowarzyszy pozostawionych na polu bitwy. Szeregowy Doss ocalił kilkadziesiąt ludzkich istnień, na własne życzenie nie mając niczego, czym mógłby się bronić. Wszystko co miał to małą biblię i niezachwianą wiarę i mantrę, która dawała mu siłę do kolejnego ryzykownego kroku: „Boże pomóż mi ocalić jeszcze jednego”.


Ta niebywała historia zdarzyła się naprawdę, ale zanim szeregowy Doss trafił na front i stał się bohaterem, przeszedł długą i wyboistą drogę, walcząc o prawo do wyznawania swoich przekonań. Mel Gibson w swoim filmie skupia się więc nie tylko na wojnie w znaczeniu bitwy, ale również w innych kontekstach. Mamy tu więc młodego chłopaka, z wyraźną misją, który ponosi niewyobrażalne konsekwencje wynikające z wiary i przekonań. Młody Desmont wykazał się nie tylko ogromną odwagą, ale także siłą charakteru, która pozostała niezachwiana w czasie najcięższych prób. W filmie można wyodrębnić jeszcze jeden bardzo wyraźny motyw wojny, ale tym razem takiej, która toczy się w ludzkim umyśle. Na przykładzie ojca Desmonta, bardzo dobitnie został ukazany wizerunek człowieka złamanego wojną. Zimnego, okrutnego, nieobliczalnego, ale przede wszystkim poranionego. Z obrażeniami na duszy, które nie zagoją się nigdy.

Najnowsze dzieło Gibsona jest udane pod bardzo wieloma względami. Udało mu się pokazać wojnę, w sposób surowy i okrutny, ukazując dobitnie jej krwawą bezsensowną stronę. Przemycił jednak do filmu odrobinę wiary i nadziei, pokazał, jak siła, determinacja i odwaga mogą zmienić ludzkie losy. Pokazał także, że wojna, to nie jedynie śmierć, ale też życie. Życie i wola przetrwania. A najwięksi bohaterowie, czasem są najbardziej niepozorni i wolą po cichu ratować, niż z hukiem zabijać.



Oprócz znakomitej i dobrze przedstawionej historii, jestem też pod wrażeniem obsady, a w szczególności Andrew Garfielda, który dotychczas kojarzył mi się z bohaterami w bardziej komiksowym stylu, natomiast udowodnił, że jest stworzony do zupełnie innych ról. Bardziej ambitnych i wymagających większych emocji. Desmonda Dossa zagrał mistrzowsko, choć nie była to rola łatwa. Szczerze mówiąc przyćmił innych i nawet Teresa Palmer i Sam Worthington wypadli przy nim po prostu dobrze i naturalnie, jakby byli jedynie tłem.


Podsumowując: Jak na osobę, która nie ogląda i nie lubi filmów wojennych, jestem pod ogromnym wrażeniem produkcji, co świadczy jedynie o tym, że to opowieść, którą każdy powinien poznać. O filmach Mela Gibsona słyszę wiele skrajnych opinii, ale sama uważam, że to człowiek niesamowicie dokładny, wręcz pedantyczny i poświęcający dużo uwagi detalom. Każda z jego produkcji opowiada o czymś bardzo ważnym i intryguje formą przekazu. Dotychczasowe produkcje Gibsona wzbudzały wiele kontrowersji, pod tym względem „Przełęcz ocalonych” nie wyrywa się przed szereg, a skupia na ludzkich emocjach i wartościach. Zdecydowanie warto obejrzeć, nawet jeśli sądzicie, że kino wojenne nie jest dla Was. Kto wie, może to nie do końca prawda?


11 komentarzy:

  1. Świetny film! Byłam na nim w kinie i jestem zachwycona. Moje odczucia również opisałam na blogu, gdzie serdecznie zapraszam.
    Pozdrawiam serdecznie!
    cos-o-ksiazkach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezwykły film, chyba nie znam osoby, której nie chwycił by za serce :-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Uwielbiam takie filmy, ale zazwyczaj wywołują u mnie morze łez. Koniecznie muszę obejrzeć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten nie będzie wyjątkiem więc przygotuj chusteczki :-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. To mój film roku 2016! Uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sumie nie mam swojego filmu 2016, ale ten byłby na pewno wysoko w rankingu :-)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Dla Andrew obejrzę nawet film wojenny. Zwłaszcza po takiej opinii - swoją drogą, dziękuję! Znów zdążyłam zapomnieć o tej cholernej produkcji. Uch. Chyba muszę wykorzystać tę resztkę wakacji, która mi została. :)
    Pozdrawiam,
    Sherry

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku!
Bardzo dziękuję za przeczytanie mojego tekstu, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Znasz już mój punkt widzenia, będę bardzo wdzięczna jeśli podzielisz się również swoim. A jeśli zdecydujesz się do mnie wrócić, możesz być pewien, że najdziesz tu odpowiedź ;-)

Zobacz też:

.