Wśród starych plemion wartość dawnych legend jest
niezmierzona, a płynąca z nich nauka może stać się drogowskazem również dla
przyszłych pokoleń. Vaiana od zawsze kochała legendy opowiadane przez jej lekko
szaloną babcię, kochała również ocean, który z niewiadomych przyczyn pokochał
również ją, dając niesamowity prezent, który po latach stanie się ogromnym
brzemieniem, ale i jedyną szansą wyspy na ocalenie. Dawne legendy bowiem nie
kłamią, a straszliwa klątwa rozprzestrzenia się po lagunie i dosięga również
domu Vaiany. Jest tylko jedna szansa na ratunek. Dziewczyna musi wypłynąć poza
lagunę, odnaleźć półboga Maui i nakłonić go by posprzątał bałagan, którego jest
sprawcą. W teorii bułka z masłem, problem w tym, że Vaiana trzymana jest pod kloszem przez
swojego ojca wodza, nie ma najmniejszego pojęcia o żeglowaniu, a poszukiwany
półbóg okazuje się zaskakująco nieskłonny do współpracy.
Nie mogę uniknąć porównań „Vaiany” do innej animacji- „Krudowie”.
Tam również ważną rolę odegrał motyw ojca, który kierowany troską i miłością,
podcina swojemu dziecku skrzydła i uniemożliwia spełnianie marzeń. Obydwie produkcje
łączą główne bohaterki, ciekawe świata, odważne i buntownicze. Ostatecznie obydwie
dziewczyny mimo wielkiej miłości do ojców, buntują się i postanawiają iść
własną ścieżką.
Do niepodważalnych zalet produkcji można zaliczyć jej stronę
wizualną, która w nikim chyba nie wzbudzi zastrzeżeń. Przepiękne wizje wysp i
laguny, cieszą oko, ale nie są w stanie przyćmić pary głównych bohaterów,
którzy okazują się niesamowicie barwni, szczególnie we wspólnych scenach. O Vaianie
powiedziałam już co nieco, ale to Maui jest tu prawdziwą gwiazdą. Jak na półboga
przystało, jest trochę zarozumiały, zadufany w sobie i bezkrytyczny. Współpraca
z nim nie należy do łatwych, a słowne przepychanki między nim a Vaianą, wnoszą
do historii trochę uśmiechu. Po kilku genialnych komediach animowanych, tego
śmiechu ciągle brakuje mi w nowych produkcjach i tu również czuję niedosyt.
Komediową stronę animacji ratował jednak pasażer na gapę- kurczak, który jak na
niemego bohatera okazał się najzabawniejszym ze wszystkich jakich miałam okazję
poznać, choć jego postać w lekkim stopniu może budzić skojarzenia do wiewióra z
„Epoki Lodowcowej”.
Na szczęście dubbing wyszedł nawet przyzwoicie i naturalnie.
Genialnym posunięciem okazało się umieszczenie w roli Mauiego satyryka Igora
Kwiatkowskiego, który jest absolutnym mistrzem modulacji głosu, ale wiecie, mogę
nie być obiektywna, bo uwielbiam Paranienormalnych. Jeśli chodzi o piosenki nie
byłam ich fanką nawet jako dziecko i tym razem również nie zrobiły na mnie
większego wrażenia. Odczułam wręcz, że straciły wiele w tłumaczeniu, a na tekstach,
jeśli mam być szczera , ciężko było mi się skupić. Jedynie refreny dwóch
głównych piosenek: „Drobnostki” i „Pół kroku stąd”, nawet wpadały w ucho, ale muzycznie
wciąż daleko tej produkcji do takich gigantów jak chociażby „Kraina lodu”.
Podsumowując: „Vaiana:
Skarb oceanu”, to istna uczta dla zmysłów, zwłaszcza dla oczu, bo piękno tej
produkcji naprawdę zachwyca. Jest świeżo, lekko radośnie i kolorowo. Mimo kilku słabych stron, w ostatecznym
rozrachunku dostajemy piękną i mądrą opowieść, z odrobiną buntu i szaleństwa,
ale przede wszystkim masą przygód. Największą zagadką jest dla mnie zmiana
tytułu. Co było nie tak z Moaną, że przechrzczono ją na Vaianę? Przecież nie
brzmi wcale lepiej i nawet wymawia się podobnie… Macie jakieś pomysły?
Bajka dla mnie była średnia. Disney potrafi stworzyć o wiele lepsze produkcje, niestety od "Krainy Lodu" mu się to nie udaje. Ale "Vaiana: Skarb oceanu” z pewnością spodoba się dzieciom i miłośnikom Disneya.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Masz rację, to już nie to samo co kiedyś, ale nadal można się świetnie bawić w trakcie seansu :-)
UsuńPozdrawiam!
"Okazało się że w większości Europy "Moana" jest imieniem chronionym prawami autorskimi. Taka sytuacja jest nie tylko u nas, również chociażby we Włoszech, Hiszpanii i Francji. W tych krajach zdecydowano się zmienić na Vaiana, bo raz że brzmi podobnie, a dwa że nie chcieli kierować się wyłącznie wymową, ale chcieli żeby imię miało też znaczenie (Moana znaczy ocean, a Vaiana znaczy source, czyli źródło." - cytat z filmwebu ;)
OdpowiedzUsuńO tym nie miałam pojęcia. W sumie ta sprawa z prawami autorskimi do imienia jest głupia, co by im szkodziło gdyby wszędzie nazywała się tak samo :-P
UsuńPozdrawiam i dzięki za info ;-)
Byłam w kinie nawet na tym :) Bajka nie najgorsza, ale nutka z niej wpadła mi w ucho
OdpowiedzUsuńW sumie była nawet dobra, choć nie najlepsza :-)
UsuńPozdrawiam!
Bardzo chcę zobaczyć.
OdpowiedzUsuńPolecam, seans jest naprawdę przyjemny :-)
UsuńPozdrawiam!
Jestem na tak!!!
OdpowiedzUsuńWięc czas najwyższy wziąć się za oglądanie ;-)
UsuńPozdrawiam!
Animację tą od dłuższego czasu mam na swojej liście MUST WATCH :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
ifeelonlyapathy.blogspot.com
Oby długo nie tkwiła na tej liście :-) Miłego seansu :-)
UsuńPozdrawiam!
Nie oglądałam jeszcze, ale na pewno obejrzę chociaż na pewno nie w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Biblioteka Tajemnic
To już tak na dalszą przyszłość- udanego seansu :-)
UsuńPozdrawiam!
Ha, może cię to zdziwi, ale wiem co nieco na temat tej zmiany tytułu. To niby plotki, ale czytałam o tym jakiś czas temu i mi utkwiło w głowie - może jest w tym jakaś cząstka prawdy. W każdym razie, podobno w zeszłym stuleciu, istniała aktorka porno, która nazywała siebie właśnie "Moaną" i Disney obawiał się, że dzieci szukające informacji o Moanie, mogłyby trafić właśnie na nią, zamiast na ulubioną bohatereczkę animacji. Stąd Vaiana. Nie wiadomo czy to na 100% prawda, no ale, znając Disneya - jest prawdopodobne. W każdym razie, obydwa wyrazy na przetłumaczenie mają związek z wodą, także, pewnie Disney starał się tym ratować.
OdpowiedzUsuńOdnośnie samej animacji - będę chciała ją kiedyś zobaczyć, jeśli starszy mi życia, tym bardziej, że sporo się o niej w domu nasłuchałam bo młodsza siostra była w kinie z mamą i strasznie polubiła Vaianę jako bohaterkę, także.
Jestem zaintrygowana.
Plus - ta wizualna otoczka, o której piszesz - to mnie bardzo przyciąga.
Pozdrawiam,
Sherry