Opis:
Babi jest spokojną
uczennicą, Hache, jest gwałtowny i porywczy. Jednak między nimi rodzi się niekonwencjonalna
miłość opatrzona walką większą niż się spodziewali. Historia miłości
współczesnych Romeo i Julii na podstawie powieści Federico Moccia.
Zwiastun:
Nie wiem jak to
możliwe, ale film nie ma żadnego sensownego zwiastuna…
Recenzja:
Nic już nie będzie takie samo…
Ostatnio mam w zwyczaju od razu po przeczytaniu książki
zabierać się za jej ekranizację. Identycznie stało się w przypadku „Trzech metrów nad niebem”. Książka
dostała ode mnie 7/10 i choć nie jest to zła ocena, pod pewnymi względami
powieść mnie rozczarowała. Moje zarzuty dotyczyły jednak przede wszystkim stylu
i tłumaczenia, czego w filmie na szczęście nie dało się w żaden sposób odczuć.
Mój apetyt na produkcję wzmogły dodatkowo
bardzo pochlebne opinie znajomych, graniczące wręcz z ubóstwianiem. Teraz po
obejrzeniu dokładnie wiem co, a raczej kto tak zachwycił moje znajome.
Zacznijmy może jednak jak zwykle od fabuły. Zaznaczę od
razu, że nie różni się ona znacznie od tej książkowej, co bardzo mnie cieszy,
bo nie ma nic gorszego od przeinaczania podstawowych faktów. Już na wstępie
poznajemy dwie bardzo różne osoby. Spokojną i poukładaną Babi i buntowniczego
Hache (czyt. Acze). Nie łączy ich w zasadzie nic, ale już wkrótce wszystko się
zmieni. Począwszy od wzajemnej niechęci, poprzez nienawiść i złość, między tą
dwójką urodzi się wyjątkowa miłość. Babi i Hache przeżyją wiele niezapomnianych
chwil, ale też wielkich dramatów. Czy ich miłość okaże się silniejsza od
przeciwności losu?
Osoby, które znają książkę już teraz widzą podstawową różnicę.
Chodzi oczywiście o imię głównego bohatera. W książce nazywał się Step
(wcześniej Stefano). Tu z kolei przechrzczono go na Hache (wcześniej Hugo).
Podobną modyfikację przeszła przyjaciółka Babi czyli Pallina, która w filmie zmieniła
się w Katinę, choć tu akurat zmiana zupełnie mi nie przeszkadza, bo imię
Pallina zwyczajnie mi nie leżało. Zmiany wynikają zapewne z pewnego podstawowego
faktu. Ekranizacja którą omawiam jest wersją hiszpańską, a książka jest dziełem
włoskim. Tak się składa, że filmowa wersja włoska również powstała, jednak zdecydowanie
jej nie polecam, a wręcz odradzam, bo zniszczy Wam całe cudowne wyobrażenie tej historii. Kontrast
między dwiema wersjami jest spory, począwszy od aktorów, którzy w wersji
włoskiej zupełnie do mnie nie przemówili, a na rozwiązaniach technologicznych
skończywszy. Omawiana wersja została nagrana w roku 2010 a poprzednia, włoska w
2004 więc różnicę dokładnie widać.
Choć to oczywiste, że nawet najlepszy film nie odda
wszystkiego, co działo się w książce, bo czas skutecznie go ogranicza, jestem
bardzo zadowolona z rozwiązań fabularnych w tej produkcji. Twórcy wybrali z
książki wszystkie najciekawsze i najbardziej istotne sceny i z ogromną precyzją
przenieśli je na ekran, tak, że były równie cudowne, co w mojej wyobraźni. Udało
się też ogarnąć cały chaos związany z zakończeniem, które w książce było
niesamowicie poplątane i chwała za to producentom, bo z najsłabszego elementu
książki, zrobili najlepszy element filmu. Odrobinę zabrakło mi tu jednak
wyjaśnień odnośnie przeszłości Hache. W książce było ich więcej, przez co
minimalnie lepiej można zrozumieć i zaakceptować zachowanie bohatera.
Nie umiem za bardzo oceniać gry aktorskiej. Jeśli ktoś nie
jest sztywny jak kij od szczotki (ehem, Theo James…), i nie zachowuje się jak
zbzikowani bohaterowie „Trudnych spraw”, to w moim odczuciu gra dobrze. Tak też
odnoszę się do aktorów tej produkcji. Może odrobinę przeszkadzał mi język
hiszpański, kojarzący się ze znienawidzonymi telenowelami, w których nie można
nadążyć za tym, co aktor mówi. Najjaśniej lśni tu z pewnością Mario Casas
(Hache) (tak, to on był przyczyną zachwytu moich koleżanek), który świetnie
pasuje do roli niegrzecznego chłopca. Zasadniczo ciężko skupić się na jego grze
aktorskiej, skoro w niemal każdej scenie pokazuje się bez koszulki i pręży wyćwiczone
mięśnie (czy tylko mi zaleciało odrobinę „Księżycem w nowiu” i Jacobem?). Z
kolei Maria Valverde, naprawdę dobrze przeniosła na ekran wszystkie emocje i
humory Babi, której charakterek dał aktorce spore pole do popisu. Jako
ciekawostkę dodam, że Maria i Mario (śmieszna zbieżność imion, prawda?) również
w życiu prywatnym zostali parą.
Miłym zaskoczeniem okazała się też trójka innych bohaterów,
niemniej ważnych dla całej fabuły. Mam na myśli Danielę- Nerea Camacho (siostrę Babi),
Katinę- Marina Salas (przyjaciółkę) i Polla- Alvaro Cervantes (kumpla Hache). W książce, choć autor
poświęcił im sporo miejsca, działali mi raczej na nerwy i nie wzbudzili
zbytniej sympatii. Zupełnie inaczej sprawa wygląda w filmie, gdzie byli najbardziej
zakręconymi i pozytywnymi bohaterami, bez których chwilami byłoby zwyczajnie nudno,
mimo iż pierwszych skrzypiec nie grają.
Co sądzę o „Trzech
metrach nad niebem”? Film okazał się kwintesencją książki wyciągając z niej
to, co najlepsze. Zdarza się to bardzo rzadko, ale tym razem film spodobał mi
się bardziej. Był piękny, romantyczny i odpowiednio dramatyczny. Piękne zdjęcia
i wakacyjny klimat Hiszpanii dodają koloru całości. Choć film nie dorównuje
niektórym znanym mi młodzieżowym dramatom, to i tak będę go bardzo dobrze
wspominać i po przeczytaniu drugiego tomu na pewno obejrzę też „Tylko ciebie chcę”.
Ocena:
8/10
Uwielbiam ten film, jest po prostu przepiękny i na długo go zapamiętam. A Mario? No, fajny ten Mario... :)
OdpowiedzUsuńPewnie, że fajny :-P Ale ja tam wolę blondynów ;-)
UsuńPozdrawiam!
Film oglądałam i bardzo mi się podobał, a to pewnie głównie dlatego, że jest hiszpański ;) Książki raczej w planach nie mam.
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
Jak wspomniałam- film to kwintesencja (zasadniczo kiepskiej) książki więc jeśli go znasz to nie ma co katować się stylem Mocci ;-)
UsuńPozdrawiam!
Jest to jeden z nielicznych przypadków, gdzie film podobał mi się bardziej od książki. Na prawdę piękna historia, która wycisnęła ze mnie kilka łez. Kiedyś na pewno znów do niego wrócę :)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, bo i mi bardziej podobał się film ;-)
UsuńPozdrawiam!
I filmu i książki nie miałam okazji poznać, ogólnie mimo, że wszyscy mówią jakie te obie pozycje są ekstra ja jakoś mam coraz to mniejszą na nie ochotę.
OdpowiedzUsuńnamalowac-swiat-slowami.blogspot.com
Historia naprawdę jest ekstra i zdecydowanie warto ją poznać, ale jeśli chodzi o książkę trzeba liczyć się z beznadziejnym stylem autora, który naprawdę wiele psuje...
UsuńPozdrawiam!
Kocham ten film ( to w sumie mało powiedziane), oglądałam z koleżankami już tyle razy, że nie da się tego zliczyć. Nie wiem co 3MNN mają w sobie takiego, ale jest to cholernie romantyczne i niedające o sobie zapomnieć. <3 <3 Pierwowzoru nie znam, mam na półce co prawda, ale po przeczytaniu paru kartek dałam sobie spokój (mam wrażenie jakby ta ksiązka była pisana jak scenariusz o.o), a druga część... nie zamierzam oglądać, dla mnie ta historia powinna się skończyć na jednej części tylko. :>
OdpowiedzUsuńDokładnie, i uwierz mi, że cała ksiażka jest właśnie tak napisana... Strasznie to smutne, bo mogła być naprawdę dobra gdyby nie to... A ja chętnie obejrzę drugą część bo jestem ciekawa, jak ta opowieść dalej się potoczy ;-)
UsuńPozdrawiam!
Film jest świetny. :) Książki jeszcze nie czytałam, ale widzę, że ekranizacja chyba jest jednak lepsza... ;-)
OdpowiedzUsuńI to dużo lepsza! ;-)
UsuńPozdrawiam!
Film zdecydowanie bym obejrzała, już go sobie zapisuje na najbliższy weekend:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że przypadnie Ci do gustu ;-)
UsuńPozdrawiam!
Nie widziałam tego filmu, ale dużo o nim słyszałam. Same pozytywy i wzdychanie dziewczyn. Jednak nie mogę się jakoś do niego przekonać :)
OdpowiedzUsuńNie wszystkim musi się podobać, wiadomo ;-) Ale akurat filmowi warto dać szansę :-)
UsuńPozdrawiam!
Jeszcze nie oglądałam :( Ale mam w planach i książkę i film na pewno :)!
OdpowiedzUsuńW takim razie czekam na opinię ;-)
UsuńPozdrawiam!
Ach, a ja kocham język hiszpański w filmach! Uważam, że jest PRZEPIĘKNY i marzę by się go nauczyć, żeby móc w końcu oglądać mecze mojego kochanego Realu, z hiszpańskimi komentującymi, a nie angielskimi ^^
OdpowiedzUsuńAle odnośnie filmu - książki nie lubię, a za ekranizację się zabrałam i jakoś nie mogłam się w nią wczuć. Więc wyłączyłam w połowie i trochę tego żałuję, bo jestem prawie pewna, że później może być lepiej, ale na razie nie widzę szansy by doglądać widowisko. ;( Mam za mało czasu i za dużo nauki. :(
Poza tym, mój humor. Masakryczny. Najwyraźniej nie tylko ty nie masz nosa do tak zwanych "przyjaciół", a w piątek mogłam tego doświadczyć w całej okazałości. :/
Także chwilowo będę się trzymała z daleka od dramatycznych historii, bo już teraz głupie myśli mi chodzą po głowie, a nie chcę się obciążać kolejnymi smutkami. :/
Pozostają mi moje kochane seriale i książki. Przynajmniej na nich się nigdy nie zawiodę. Okej - nieco naciągany fakt, ale chodzi mi o te tytuły, które już teraz są moimi ulubionymi. Powracanie do nich, przywraca mi nadzieję w ludzkość.
Pozdrawiam!
Sherry
Może faktycznie nie jest to najlepsza propozycja na kiepski humor, bo i tu na końcu jest obecny wątek wielkiego zawodu na bliskich... A ludzie? Cóż, niestety najbardziej lubią cię kopać kiedy leżysz. Dlatego trzeba być z nimi ostrożnym. A to strasznie smutne, bo zawsze marzyłam o przyjacielu na którym można polegać bezwarunkowo. Ja akurat mam to szczęście, że mam chłopaka, który perfekcyjnie sprawdza się w roli przyjaciela. Jednak ma tą zasadniczą wadę, że nie bardzo mogę z nim porozmawiać... o nim samym :-P
UsuńJedno jest pewne- jeśli już chodzi o depresję, najlepiej trzymać się od leków na nią z daleka :-P Miałam ostatnio wykłady na ten temat i skutków ubocznych jest więcej niż tych pozytywnych, a najśmieszniejszym było, uwaga- pogorszenie nastroju :-P
Trzymaj się kochana, już niedługo przyjdzie śnieg i zasypie te wszystkie problemy, zobaczysz ;-)
Pozdrawiam cieplutko!
Boski film
OdpowiedzUsuńWART OBEJRZENIA
OdpowiedzUsuńZna ktoś podobny film do tego w sensie ze poukładana dziewczyna i chłopak ,,brutal" który się o nią bije i jej broni proooooooszę o szybka odpowiedz z gory dzieki ;)
OdpowiedzUsuń