Wyd. Uroboros | Org. Stormdancer | Seria Wojna Lotosowa Tom I | Wydanie II | 448 str. | 39,99 zł | Premiera: 4.04.2018 r. |
„Lotos musi kwitnąć”
Wyobraźcie sobie krainę spowitą gęstym dymem o zapachu
spalonych kwiatów. Krainę w której niebo ma kolor krwistej czerwieni, a słońce
przebijające się przez purpurowe chmury świeci tak jasno, że może wypalić wam
oczy. To właśnie Shima- wyspy
zdominowane przez krwawy lotos. Ten piękny kwiat nie bez powodu nazywany
jest „krwawym”. To koło napędowe całej gospodarki. Surowiec, który można
przetworzyć na niemal wszystko, lecz najważniejsze jest paliwo zasilające
wymyślne maszyny, które tworzą członkowie elitarnej Gildii Lotosu. Mieszkańcy Shimy są uzależnieni od oparów
lotosowego dymu, ale również właśnie od paliwa, które dało początek
dynamicznemu rozwojowi cesarstwa. Jednak nie ma nic za darmo. Lotos nie
tylko zanieczyszcza powietrze i przenika do krwioobiegu wywołując okropne
choroby, ale też wyjaławia glebę. Wkrótce w Shimie nie zostanie nawet jedno
zdrowe, żyzne pole. Cesarstwo musi zacząć się rozrastać, a to oznacza jedno- wojnę.
Jay Kristoff niesamowicie solidnie przygotował się do
napisania tej trylogii. Jestem pod ogromnym wrażeniem struktury świata,
szczegółowych opisów najdrobniejszych elementów cesarstwa i całej innowacyjnej,
orientalnej wizji, ale… zdecydowanie
czegoś mi tu zabrakło- wprowadzenia. Autor rzuca nas na głęboką wodę. Nie
tłumaczy dlaczego Shima wygląda tak, a nie inaczej, skąd wziął się Krwawy
Lotos, Gildia i Klany. Nie wiemy też jak wygląda świat poza Shimą. Czy to
raczej dystopijna wizja, steampunkowa wersja przeszłości, czy równoległa
rzeczywistość? Nie wiadomo. Ku mojemu
ogromnemu rozczarowaniu, w trakcie lektury wcale się to nie wyjaśnia. Ważne
elementy przedstawionego świata, jego fundamenty, spowija mgła, a my zostajemy wrzuceni w wir akcji, w świecie,
którego do końca nie jesteśmy w stanie zrozumieć.
Pierwsze 100 stron
dłużyło mi się niemiłosiernie, a przeczytanie wieczorem jednego rozdziału
działało jak zażycie silnej tabletki nasennej. Niby coś się działo, niby wokół
piętrzyły się intrygi, ale wszystko było przytłumione mgiełką niezrozumienia,
przez co nie robiło takiego wrażenia jak powinno. Jakby tego było mało, zewsząd
niczym stado wściekłych os atakowały
mnie japońskie słówka zbyt orientalne i podobne do siebie, by mimo częstego
zerkania do słowniczka zapamiętać co oznaczają. Jednak w momencie kiedy już
myślałam, że fenomen „Wojny Lotosowej”, ominie mnie szerokim łukiem, a lektura
zanudzi mnie na śmierć, nagle coś
zaskoczyło. Akcja ruszyła z kopyta, pojawiły się emocje, barwne opisy, a
orientalny klimat zaczął dodawać historii uroku i przestał być męczący.
Autorowi udało się wybrnąć z bałaganu jaki stworzył w mojej
głowie. Poukładał wątki w logiczny i
spójny ciąg, tchnął życie w Shimę i jej mieszkańców. Zadbał o przepiękne opisy,
pełne akcji sceny, a nawet bogatą mitologię. Ostatecznie nie pozostałam
obojętna na urok tej opowieści i pod wieloma względami mnie oczarowała. Nie
mogę jednak nie wspomnieć jeszcze o kilu drażniących elementach. Biorąc pod
uwagę jak drobiazgowo Jay Kritstoff opisuje otaczającą nas rzeczywistość, byłam
naprawdę rozczarowana jak mało miejsca
poświęcił charakterystyce postaci. Znamy ich wygląd i podstawowe cechy, ale
jak dla mnie byli zbyt płascy i pozbawieni emocji, przez co nie potrafiłam w
pełni się z nimi zżyć. Jedynie Tygrys Burzy i Yukiko dostali od autora więcej
uwagi, ale to wciąż za mało by pociągnąć całość. Cios w samo serce autor zadał
mi jednak partacząc kompletnie niewielki wątek romansowy, który mógłby byś
pięknym dopełnieniem całości, a okazał się nic nieznaczącym, pozbawionym głębi
epizodem.
O CZYM? Zamykając okładkę „Tancerzy burzy” na myśl przychodziło mi tylko jedno słowo- wow. Autor ma niesamowitą wyobraźnię, przyjemny
styl pisania i mnóstwo ciekawych pomysłów. Steampunkowo orientalny klimat,
to coś z czym jeszcze w literaturze się nie spotkałam i bardzo spodobał mi się obraz jaki odmalował pod moimi powiekami Jay Kristoff. Choć
w ostatecznym rozrachunku muszę przyznać, że książka bardzo mi się podobała i
chętnie poznam dalsze losy bohaterów, nie mogę zapomnieć o okropnie męczącym
początku i wielu drażniących elementach. Nie
jest to powieść idealna, ale mam nadzieję, że w kolejnych tomach autor
nadrobi wszystkie braki i da mi odpowiedzi na dręczące pytania.
Ocena:
7/10
Wojna Lotosowa:
Tancerze burzy | Bratobójca | Głosząca Kres
_____________________________________________________________________
Uwielbiam tę książkę!!
OdpowiedzUsuńByć może i ja się skuszę!
OdpowiedzUsuńKsiążka stoi u mnie na półce i czeka jeszcze od swojego pierwszego wydania! Chyba w końcu musiałabym się za nią zabrać :P
OdpowiedzUsuń