Dziś opowiem Wam co nieco o mojej ostatniej wyprawie do
niedawno otwartego parku rozrywki Energylandia w Zatorze. Jak na park rozrywki przystało, spodziewałam
się kilku fajnie spędzonych godzin i odrobiny relaksu. Okazało się, że dostałam
o wiele wiele więcej, bo oprócz pięknych widoków i miłej atmosfery czekały na mnie
także chwile pełne wrażeń i ekstremalnych przeżyć.
Rollercoaster Myan i fragment Tsunami Droppera |
Moją wirtualną relację zacznę od mocnego uderzenia, czyli od
pierwszej kolejki, którą odwiedziłam zaraz po otwarciu. Przyznam szczerze, że
nie miałam pojęcia dokąd idę, kiedy zbliżaliśmy się do Roller Coastera Mayan. W
sumie dobrze się złożyło, że nie przygotowałam się zbyt dokładnie do tej
spontanicznej wycieczki, bo nie wiem czy dałabym się namówić na początek na coś
takiego. Ponad 33 metry wysokości (czyli około 10 pięter!), 80 kilometrów na
godzinę, całe mnóstwo spadków, zakrętów i przeciążenia, które dosłownie
wyciskają łzy z oczu. Podczas pierwszego zjazdu z największej wysokości
myślałam tylko o jednym- zaraz zginę. Mayan to doskonała propozycja dla osób
szukających mocnych wrażeń. Nie było chyba osoby, która nie chwiałaby się na nogach
po zakończonej przejażdżce. Pozom adrenaliny okazał się tak wysoki, że już pięć
minut później chciałam powtórzyć zjazd, ale ostatecznie, gdy emocje opadły
byłam zbyt przerażona, by przeżyć to ponownie.
Tsunami Dropper |
Roller Coaster Dragon |
Kolejnym Roller Coasterem, na który znalazł się na mojej
mapie zwiedzania był Dragon. Emocje nieco mniejsze ale nadal wciskające w fotel
i dające potężny zastrzyk adrenaliny. 55 sekund i 67 kilometrów na godzinę
wystarczyło by zmiękły mi kolana. Na przejażdżkę Dragonem zdecydowałam się dwa
razy i gdyby nie kolejki, nie wahałabym się przed kolejnym. Jak dla mnie Dragon
okazał się kolejką idealną, bo choć zapewnia masę emocji, nie przyprawia o taki
atak serca jak Mayan. Podobnych wrażeń dostarczył mi Tsunami Droper, czyli
wieża zrzutu, która unosi wysoko, by następnie drastycznie opaść w dół. Choć
standardowo, serce stawało mi w gardle, nie żałuję, bo choć przez chwilę mogłam
obejrzeć z wysokości ponad 40 metrów panoramę cudownej Energylandii i pięknego
Zatoru. Nie da się tego zapomnieć.
Zaczęłam od ekstremalnej strony Energylandii, dlatego
opowiem Wam o niej do końca. Ponieważ stalowe nerwy nie należą do repertuaru
moich zalet, nie zdecydowałam się na wszystkie atrakcje z tej kategorii, choć
było ich jeszcze kilka. Jak na dobry park rozrywki przystało nie zabrakło tu znanego
pewnie wszystkim Space Gun, czyli obracających się młotów. Choć po poprzednich
atrakcjach 16 metrów nie powinno zrobić na mnie wrażenia, to zawisanie na kilka
sekund do góry nogami i liczne przekleństwa osób, które akurat były w powietrzu
skutecznie mnie odstraszyły. Podobnie było z Apocalypto, czyli stale obracającą
się ławą- nie wiem jak zareagowałabym na te wszystkie obroty.
Apocalypto Space Gun |
Największe przerażenie budzą jednak dwa inne Roller
Coastery. Aztec Swing kusił mnie rewelacyjnym wyglądem i dekoracjami, ale już
samo patrzenie na obracające się okrągłe wahadło, zmroziło mnie do szpiku
kości. Podobnie z Space Bosterem- Armagedon (czyż nazwa nie jest urocza?). To
wysokie na 40 metrów ramię zwieńczone z każdej strony miejscami dla czterech
śmiałków. Już sama wysokość jest zabójcza, jednak dodając do tego obracające
się siedziska i prędkość spadania dochodzącą do 100 kilometrów na godzinę,
uzyskujemy mieszankę tylko dla najodważniejszych. O ile Aztec Swing początkowo
miałam w planach, tak Armagedon zdecydowanie doprowadziłby mnie do zawału.
Aztec Swing Armagedon |
Energylandia to jednak nie tylko ekstremalne wrażenia. O
wiele więcej czasu poświęciłam na korzystanie z atrakcji sekcji familijnej i
dziecięcej. Jeśli mam być szczera, bawiłam się tam nawet lepiej! Ilość i różnorodność
kolejek sprawi, że każdy znajdzie coś dla siebie. Moim faworytem jest Energuś,
który choć przeznaczony dla najmłodszych okazał się całkiem szybki (46 km/h).
Niemniejsze wrażenia zapewnił mi Mars Coaster, który zwiódł mnie uroczym
wyglądem, a okazał się naprawdę ciekawy jak na kolejkę dla dzieci. Wśród typowo
relaksujących atrakcji znalazła się tradycyjna karuzela łańcuchowa, karuzela z
konikami, cudowna kolejka widokowa samoloty z której można było zrobić świetne
zdjęcia i podejrzeć kolejne atrakcje. Równie dobrze bawiłam się na spokojnym
spływie pontonem. Jedynym rozczarowaniem parku okazał Monster Attack, który
choć miał być domem grozy okazał się niestraszny nawet w najmniejszym stopniu.
Jedyną atrakcją były w nim laserowe pistolety, z których można było strzelać do
potworów (niestety plastikowych i nieruchomych).
Mój ulubiony Energuś i rozczarowujący Monster Attack |
Opisałam już całe mnóstwo atrakcji, a to jeszcze nie
wszystko. Na odwiedzających park czekają też dodatkowo trzy świetne miejsca:
Teatr Colosseo, Teatr Egipt i Kino 7D. Każdy oferuje co godzinę krótkie pokazy
o różnorodnej tematyce, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie osobiście
najbardziej oczarował końcowy pokaz tuż przed zamknięciem parku. Miałam
przyjemność zobaczyć efektowne Fireshow, w którym iskry sypały się pod samo
niebo. Strasznie żałuję, że większość pokazów przegapiłam. Labolatorium
Szalonego Naukowca i Dr. Body Show usiały być rewelacyjne. Z resztą przy takiej
dbałości o detale i nastój, nawet Basketball i Football Freestyle (czyli coś co
kompletnie mnie nie interesuje) okazało się niesamowitym i zachwycającym
widowiskiem.
Czas nieco podsumować moją relację. W Energylandii spędziłam
niemal cały dzień i bawiłam się na najwyższych obrotach od otwarcia aż do
zamknięcia parku. Dzięki całej gamie najróżniejszych atrakcji nie ma mowy o
nudzie nawet przez chwilę. To świetne miejsce zarówno dla rodzin z maluchami,
dla nastolatków, a nawet tych, którzy myślą, że dawno wyrośli z takich
atrakcji. Park zapewnia mnóstwo uśmiechu i relaksu, ale też niezapomnianych
ekstremalnych przeżyć, po których można odpocząć na przykład na tarasie
widokowym, albo hamakach w ogrodzie. Dodajcie do tego przepiękną scenerię i
wspaniałą atmosferę. Ja jestem zachwycona Energylandią i wiem na pewno, że
odwiedzę jeszcze nie raz to miejsce, tym
bardziej, że już powstają w niej kolejne atrakcje! W najbliższych
planach jest Water Park i kolejny ekstremalny Roller Coaster porównywany do
popularnego Blue Fire w Europa Park w Niemczech. Szczerze mówiąc jestem gotowa
odwiedzić Energylandię ponownie choćby jutro, bo nie pamiętam kiedy ostatnio
tak dobrze się bawiłam.
Słyszeliście o Energylandii? Chcielibyście ją
odwiedzić, a może już to zrobiliście?
Koniecznie dajcie znać w komentarzach!
Byłam w ubiegłym roku i byłam na wszystkich urządzeniach ze strefy ekstremalnej. Aztec Swing wywołał u mnie największy strach, ale wrażenia z tego miejsca są nie do opisania :)
OdpowiedzUsuńAztec był gorszy niż armagedon? Ja nie odważyłam się na większość ekstremalnych atrakcji ale nic straconego, na pewno nadrobię to w przyszłości bo z pewnością wrócę do Energylandii :-)
UsuńPozdrawiam
Byłam tam w zeszłym roku - emocje i niezapomniane chwile. Nie miałam okazji przejechać się na Mayan'ie bo wtedy jeszcze był zamknięty ale jeśli uda mi się pojechać tam w tym roku to na pewno się na niego wybiorę. Za to pokochałam Tsunami Dropper do tego stopnia, że byłam na nim 4 razy (w tym trzy pod rząd bo nie było kolejek). Dragon był pierwszą kolejką na której byłam i przy zjeździe w dół, w ten odcinek, gdzie wjeżdża się poniżej poziomu ziemi, miałam wrażenie, że żołądek skacze mi do gardła - nie mniej jednak było warto. Do tego byłam też na 2 innych kolejkach, bo na resztę się nie odważyłam. Warto doliczyć jeszcze dwa spływy (w tym jeden, po którym wyglądałam jak zmokła kura....). Wrażenia są niezapomniane i miło czasem powspominać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Jeśli miałabym porównywać do czegoś Myana, to właśnie do Dragona, z tą różnicą, że emocje są sto razy większe, a to uczucie żołądka w przełyku o wiele intensywniejsze. Mimo to polecam, ta minuta "umierania" podnosi ciśnienie na cały dzień. Mogłabym czymś takim zastąpić sobie poranną kawę ;-) Jeśli wybierzesz się w tym roku, może załapiesz się na otwarcie Formuły 1, która ma być jeszcze bardziej przerażająca niż Mayan. Aż strach się bać. Ale wrażenia faktycznie, niezapomniane :-)
UsuńPozdrawiam!
Jak tak czytałam o tych wszystkich cudach to po pierwsze: kobieto, zazdroszczę żołądka, który nie daje ci znać po takich zjazdach. :D Raz byłam na rollercoasterze - w całym swoim życiu i cholera, to było przerażające. I choć koniec końców podobało mi się pomimo bólu głowy, chyba nie dałabym się namówić na takie olbrzymy.
OdpowiedzUsuńPo drugie: dobrze, że napisałaś na czym polega Tsunami Dropper, bo choć "dropper" podsunęło mi pewną wizję, to nie chciałam w nią wierzyć, a ty ją potwierdziłaś. Podejrzewam, że cieszyłabym sie wjeżdżaniem na wysokosć, ale samo zrzucenie na dół - nie wiem czy serce by mi gdzieś tam po drodze nie stanęło. :D
Okej. Piszę komentarz na bieżąco więc: co mam do powiedzenia o pierwszym filmiku? RANY BOSKIE. Okej.
Jeszcze bardziej jestem pełna podziwu do ciebie. I do wszystkich innych ludzi, którzy żyją po czymś takim. Lecę do filmiku numer dwa.
Okej. Ta druga mi się podoba. Bardzo, bardzo. I w sumie nie dziwię się, że chciałaś nią jechać dwa razy. I nawet więcej. Wygląda jakoś tak fajnie. Poza tym, kolory też działają inaczej, tak? Czerwony jest jak alarm, natomiast tu - niebieski z zielonym, jakoś mnie uspokajają. I! I! W filmiku ostatni człowiek miał koszulkę z Batmanem <3 Dobrze dla niego!
O rany. Apocalypto i Space Gun to gwarantowany zawał Sherry. :D
O rany. Dwa kolejne cuda też do mnie nie przemawiają. To pierwsze, Azteckie, widziałam już podczas oglądania filmiku numer 1, i przeszło mi przez głowę: "ktoś na to wchodzi z własnej woli?! Czy oni nie mają intynktu samozachowawczego?!", ale ja jestem takim małym tchórzem, także nie słuchaj mnie. :D
Oooo. Wszystkie cuda, które opisałaś w sekcji familijo-dziecięcej chciałabym! <3 Nawet słaby Monsterowy-cudak. :D Brzmi uroczo i zazwyczaj moja obecność w takich miejsach "strachu" kończy się moimi wybuchami śmiechu, więc lubię sobie poprawiać humor. :) I o mój Boże, tak strasznie marzę o karuzeli z konikami.:( Tak cholernie dawno nie byłam w żadnym wesołym miasteczku, że mnie aż to boli. :(
Tak po przeczytaniu twojego wpisu, mam cholerną ochotę wybrać się do takiego parku rozrywki. Aż mnie boli serce, jak pomyślę, że pewnie nie będę mieć okazji pojawić się tak wkrótce. :( Mimo że Zator to Małopolskie - a więc, cholera, moje okolice to jestem cholerną niedorajdą jeśli chodzi o planowanie podróży. Może kiedy sesja brata się skończy, spróbuję go wyciągnąć i przekonać. :)
Za to jestem zaskoczona, że ty byłaś w Małopolskim! Jakaś taka podróż, hm? :D
Pozdrawiam,
Sherry
Najlepsza Formuła :D https://youtu.be/IL518xO8BPo
OdpowiedzUsuń