Wyd. Septem | org. Stinger | 408 str. | 39.90 zł | Premiera: 06.12.2016 r. |
Masz w sobie odrobinę mojej
słodkiej trucizny
Młoda studentka prawa i heteroseksualny aktor porno- para tak
kontrastowa i niedopasowana, że aż razi po oczach. Poznają się, a właściwie wpadają
na siebie w hotelu w Las Vegas, gdzie oboje przybyli na konferencje. Grace, ma
wziąć udział w Zjeździe Studentów Prawa, a Carson Singer w Targach Branży Erotycznej.
Od początku pałają do siebie niechęcią, ona jest zniesmaczona jego zawodem i
krępującymi docinkami, on uważa ją za sztucznie perfekcyjną sztywniarę.
Przypadek sprawia, że zacinają się w windzie na kilka godzin, tylko we dwoje.
To właśnie tam między dwudziestym pierwszym a dwudziestym drugim piętrem, rodzi
się między nimi nić porozumienia. Oboje na chwilę zdejmują maski i
niespodziewanie dochodzą do wniosku, że wcale tak bardzo się nie różnią, mimo
iż pochodzą z różnych światów.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autorka w trakcie pisania „Stingera”,
kierowała się zasadą „wszystkiego po trochu”. Ma mnóstwo ciekawych pomysłów,
fajnie zaplanowała fabułę, ale jakby bała się rozwinąć ją w bardziej
interesującym dla czytelnika kierunku. W efekcie problem ze „Stingerem” polega
na tym, że nie budzi w zasadzie żadnych głębszych emocji. Pierwsza z trzech
części, opisująca namiętny weekend Carsona i Grace, okazał się tak szablonowy i
przewidywalny, że ledwie przez niego przebrnęłam. Później jest znacznie lepiej,
bohaterowie dojrzewają nieco, a ich wybory nadają powieści rumieńców. Wywiązuje
się nawet fajny wątek sensacyjny, ale niestety znowu autorka boi się skorzystać
z wykreowanych przez siebie sytuacji i podąża o wiele łatwiejszą, cukierkową
ścieżką. A szkoda!
Największym atutem powieści jest chyba sam tytułowy Stinger,
który od początku intryguje i nie da się nie lubić. O aktorze porno jeszcze nie
czytałam i trochę się tego obawiałam, ale zupełnie niepotrzebnie. Autorce
świetnie wyszło ukazanie jego przemiany, a historia, którą ma do opowiedzenia
jest bolesna i niebanalna. Co innego biedna Grace, która sama rzuca sobie kłody
pod nogi i udaje poszkodowaną. W jej przypadku kilka lat nie zrobiło różnicy,
bo cały czas była tak samo słodko głupiutka jak na początku. Swoją drogą, to
nieco przerażające, że autorzy decydują się wykreować swoje bohaterki na
wykształcone i inteligentne, a wychodzą z tego przerażająco głupie istoty
gotowe zrobić wszystko na samą myśl o seksie.
O CZYM?
„Stinger”, to erotyk jakich wiele. Ma co prawda sporo fajnych wątków,
jakich nie znajdziecie nigdzie indziej, ale niestety autorka mimo starań
potrafiła ich należycie wykorzystać. To jedna z tych pozycji, które czyta się
szybko i całkiem miło, ale na półkę odkłada się je bez żalu i szybko wylatują z
pamięci. Nie mogę pojąć dlaczego wydawnictwo zdecydowało się dopisać do
oryginalnego tytułu „Żądło namiętności”. Książka, co prawda pisana jest pod
motyw skorpiona i jego mitycznej przemiany, ale dla nieświadomego tego faktu
czytelnika, podtytuł ma jedynie śmieszny i kiczowaty wydźwięk, a tak się składa,
że książka ani śmieszna ani kiczowata nie jest. Zawiera całe mnóstwo poważnych
i ambitnych wątków, oraz dramatycznych scen, które choć niewykorzystane,
sprawiają, że „Stinger” odrobinkę wyróżnia się na tle innych, mniej ambitnych
erotyków i nie powinien od pierwszej strony być z nimi mylony.
Ocena: 6/10
Inne książki Mii Sheridan:
Calder.
Narodziny odwagi | Eden. Nowy początek
Bez słów | Bez
winy | Bez szans
Za książkę
serdecznie dziękuję Wydawnictwu Septem/ Edito Red!
Bardzo lubię styl autorki, nawet erotyk w jej wykonaniu wyszedł jakichś lepszych lotów :) Główna para bardzo ciekawa, nawet bohaterkę polubiłam, szczególnie po zmianie. :) Temat, wiadomo jaki, mógł być lepiej i jakoś dokładniej poruszony, ale i tak doceniam, że autorka coś takiego w swojej książce poruszyła.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Autorka nie boi się tematów tabu i to się chwali :-) Mogło być odrobinkę lepiej, ale właśnie w tej chwili Calder mi to wynagradza ;-)
UsuńPozdrawiam!
Po tej powieści nie spodziewałam się tylu emocji i wrażeń - naprawdę bardzo mi się podobało! :)
OdpowiedzUsuńJak na erotyk jest naprawdę nieźle :-)
UsuńPozdrawiam!
Jakoś wciąż mi z tą Autorką nie po drodze, ale może kiedyś się uda ;)
OdpowiedzUsuńMnóstwwo osób się nią zachwyca, więc myślę, że warto poświęcić jej chwilę :-)
UsuńPozdrawiam!
Też uważam, że pierwsza cześć książki jest najgorsza. Dobrze mi się ją czytało, ale była bardzo stereotypowa. Im dalej, tym było coraz lepiej. Wątek kryminalny trochę niewykorzystany, ale w moim mniemaniu książka jest naprawdę dobra. Gorsza od "Bez słów", ale miło ją wspominam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
W takim razie nie mogę się doczekać aż przeczytam "Bez słów". Na razie rozkoszuję się "Calderem" :-)
UsuńPozdrawiam!
taka oo porwać mnie nie porwała, zawiesc też szczególnie nie
OdpowiedzUsuńPrzyjemna, choć z niewykorzystanym potencjałem- to znanie chyba najlepiej ją podsumuje :-) Ale nie samymi bestsellerami człowiek żyje, czasem trzeba przeczytać coś gorszego, żeby bardziej docenić te lepsze książki :-)
UsuńPozdrawiam!
Mam w planach tą książkę, ale jakoś tak leży na półce i nie mogę się za nią zabrać. Twoja recenzja jednak zachęciła mnie, aby w końcu to zrobić. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki. ;**
U mnie też leżała naprawdę długo ale postanowiłam wreszcie sięgnąć po coś tej autorki :-)
UsuńPozdrawiam
O Boże, nie cierpię tej książki. Z perspektywy czasu, jak o niej myślę - nie lubię jej nawet bardziej niż na początku. Głównie dlatego, że pamiętam jak okropnie się czułam po jej skończeniu. Ja i Mia Sheridan generalnie się nie lubimy, a przynajmniej ja za nią nie przepadam - bo u niej wszystko opiera się na przeznaczeniu, bractwie dusz, blablabla. Zbyt Disneyowo jak dla mnie. I nie mogę się oprzeć wrażenie, że powiela schematy i sceny romantyczne w każdej kolejnej książce jaką czytam jej autorstwa. Jedynie okoliczności i imiona się zmieniają, a tak? Wałkowanie tego samego.
OdpowiedzUsuńAle Stinger to zdecydowanie najgorsze dziadostwo Sheridan jakie czytałam. Uch. Wkurzył mnie okropnie. Jak potraktowano wątki handlu ludźmi, z jaką lubością autorka wplotła horror wojny, tylko po to, by go zmiękczyć i nie wiem. Uważam, że to taka w sumie trochę obraza dla żołnierzy, którzy po wojnach faktycznie noszą rany na duszy, których często się nie da wyleczyć.
No ale.
Pozdrawiam,
Sherry