Chyba każdy kto czytał choć jeden tom serii „Laleczki” jest
ciekawy solowej odsłony K. Webster.
Premiera książki „Mój Torin” już za dwa dni, tymczasem mam
dla Was zapowiedź i pierwsze 3 rozdziały tekstu! Miłej lektury J
OPIS:
Jestem dziwadłem,
odmieńcem, nigdzie nie pasuję.
Jestem samotna. Nikt
mnie nie kocha.
Jednak prawie mogę
posmakować szczęścia, ponieważ niespodziewanie znajduje się bardzo
blisko.
Zjawia się on.
Jest przystojny i
bogaty. Stanowi uosobienie męskości.
Ma smutne brązowe oczy
oraz niesamowity uśmiech.
I chce, żebym
porzuciła swoje dotychczasowe życie.
Skrywa swoje intencje.
Motywy jego
postępowania są niejasne.
Ale ja i tak z nim
odchodzę, bo tu nie jestem szczęśliwa.
Jego obietnice są zbyt
piękne, by mogły być prawdziwe.
Zamek. Fortuna. I
konie.
To wszystko jest zbyt
proste.
A w moim życiu nic
nigdy nie było proste.
W czym tkwi haczyk?
Zawsze jakiś jest.
„Mój Torin”- K. Webster
ROZDZIAŁ 1
Casey
Teraźniejszość
Klik. Klik.
Klik. Klik. Klik. Klik.
– Casey.
– Doktor Cohen mruży oczy i spogląda na mnie z irytacją.
Klikam
długopisem ostatni raz, po czym wzruszam ramionami.
– Co
takiego?
– Pytałam,
jak ci idzie w szkole. – Znowu jest spokojna. Wytrąciłam ją z równowagi tylko
na
chwilę. To
mój życiowy cel. Podczas naszych sesji uwielbiam wyprowadzać doktor Cohen z
równowagi.
Mój obecny
rekord wynosi pięć razy podczas jednej sesji.
Tamtego dnia
doktor zakończyła rozmowę ze mną wcześniej niż zwykle.
– Wszystko
w porządku – mówię jej to, co chce usłyszeć. Nie mówię jej, że nienawidzę
nauczycieli
i innych uczniów. Nie powiem jej, że nienawidzę wszystkiego. A już na pewno nie
zamierzam
mówić, że wczoraj szukałam w internecie informacji przygotowujących do matury.
Za dwa
miesiące
stuknie mi osiemnastka. Potem się stąd zmywam.
– Zdefiniuj
„w porządku” – zachęca mnie i przykłada długopis do kartki, przygotowując się
do
notowania.
Klik. Klik.
Klik.
Zerkam na
nią. Mruży oczy
– To
znaczy „naprawdę spoko” – mówię, po czym zaczynam się śmiać.
Pani doktor,
zdjąwszy jedną nogę z drugiej, nachyla się do przodu.
– To
nie zabawa, moja droga.
Ach, w końcu
wypowiedziała te słowa. Zawsze je mówi. Za każdym razem, gdy się spotykamy.
– W
szkole wszystko w porządku – rzucam szorstko. – Jest nudna. Tak jak zawsze.
– Nudna?
– pyta, unosząc swoje czarne brwi, po czym przegląda papiery, które trzyma na
kolanach. –
Z twojego ostatniego sprawozdania wynika, że masz dwóję z angielskiego.
Klik. Klik.
– No i
co z tego?
– Musisz
mieć lepsze stopnie. – Zaciska usta. – Jak chcesz dostać się do college’u z
takimi…
Zaczynam
nieustannie naciskać długopis.
Klikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklikklik.
– Nie
zamierzam iść do college’u. – Unoszę głowę, ale nie patrzę doktorce w oczy,
tylko
spoglądam na
zegar na ścianie. Nasza sesja dobiega końca.
– Najwyższy
czas dorosnąć, Casey – strofuje mnie. To nie zabawa, moja droga. Wiem, że chce
znowu to
powiedzieć. Jej wargi drżą. Z trudem powstrzymuje te słowa.
– Mam
już prawie osiemnaście lat. – Uśmiecham się złośliwie.
Gdyby
psychiatrzy mogli przewracać oczami w obecności swoich pacjentów, na pewno
właśnie
by to
zrobiła. Jednak w jakiś sposób udaje się jej zachować poważny wyraz twarzy.
– Wiesz,
o czym mówię.
Wiem, co
chce powiedzieć, ale ona nie ma pojęcia o warunkach, w których musiałam
dorastać.
Moja matka
była uzależniona od cracku i podrzuciła mnie do żłóbka, znajdującego się w
szopce obok
kościoła,
gdy byłam niemowlęciem. To brzmi strasznie banalnie, ale ta historia nie ma
szczęśliwego
zakończenia.
Ona wciąż trwa i jest moim marnym życiem. Dzieci matek uzależnionych od
narkotyków
rodzą się z
tym samym uzależnieniem. Niewiele ważą, mają małe głowy, a kilka dni po
porodzie
przechodzą
głód narkotykowy. Trzęsą się i płaczą bez końca. Są nieszczęśliwe. Matka
wysłała mnie na
ten świat w
najgorszy z możliwych sposobów. Od urodzenia byłam o wiele mniejsza od innych
dzieci
w moim
wieku. W dodatku byłam w najgorszej sytuacji ze wszystkich czekających na
adopcję dzieci.
Nikt nie
chciał zaadoptować kogoś takiego jak ja.
Nikt nie
chciał dziecka, które ryczało całymi dniami.
Dziecka,
którego nikt nie mógł uszczęśliwić.
Przygarniali
mnie ludzie, którzy byli tak samo nieszczęśliwi jak ja. Gdy trochę podrosłam,
zaczęłam
odbijać się z jednego miejsca do drugiego, niczym gumowa piłeczka w automacie
do
pinballa.
Niestety, ale nic nie wygrałam. Nie rozbłysnęły się migoczące światła, ani nie
rozległy się
dźwięki
muzyki. Na końcu zawsze czekała na mnie jedynie pustka.
Gdy tylko
skończę osiemnaście lat, nareszcie będę gotowa, by wyruszyć w świat i odnaleźć
własne
szczęście. Wiem, że ono tam na mnie czeka. Muszę je tylko znaleźć.
– Nie
jestem na tyle inteligentna, by iść na studia – przyznaję tonem pełnym
melancholii.
Doktor Cohen
wzdycha i rozluźnia się.
– Jesteś
wystarczająco mądra, moja droga, tylko masz problem ze skupieniem. Jak ten nowy
lek, który
ci przepisałam? Pomaga ci się skoncentrować?
Według niej
bycie dzieckiem matki uzależnionej od narkotyków automatycznie stawia mnie w
niekorzystnym
położeniu w kwestii neurologii. Zdiagnozowano u mnie ADHD oraz stany lękowe.
Klik. Klik.
Klik.
Ponownie
zerkam na zegar.
– Nie
lubię tego leku. Czuję się po nim otępiała.
– On
tak działa. Po jego zażyciu powinnaś łatwiej się skupiać. Ten lek ma ci pomóc
uspokoić
myśli.
To chyba zły
moment, by powiedzieć jej, że zażyłam go tylko raz, a resztę sprzedałam mojemu
przybranemu
bratu, prawda?
Chyba tak.
– No
dobra. – Uśmiecham się do niej szeroko. To fałszywy uśmiech, ale pomaga mi
wybrnąć z
tarapatów,
gdy tego potrzebuję. – Ojejku, jest już późno – mówię, udając nadąsaną. –
Wygląda na to, że
zobaczymy
się dopiero za miesiąc.
Pani doktor
kiwa głową, zapisując coś w swoich notatkach. Nie czekam na odpowiedź.
Powiedziała
już wystarczająco dużo. Tak naprawdę boję się tych spotkań. Wcale mi nie
pomagają.
Obie kręcimy
się w kółko. Ona chce zaoferować mi pomoc, której nie potrzebuję. To wyłącznie
strata
czasu.
Gdy tylko
zamykam za sobą drzwi gabinetu, idę prosto do damskiej toalety. Na zewnątrz
czeka
mój
zastępczy rodzic, Guy. Ma najgorsze imię z wszystkich możliwych i jest
największym dupkiem na
całej
planecie. Czasami mówię do niego per koleś tylko dlatego, by sobie z nim
pograć. Nie mam
pojęcia, jak
ktoś taki mógł zostać osobą, która ma się opiekować dziećmi i nastolatkami. On
ewidentnie
tego
nienawidzi, a ja nie potrafię tego zrozumieć. Przewinęłam się przez kilka
domów, w których
mężczyźni
lubieżnie patrzyli na swoje podopieczne, ale zwykle gapili się na inne
dziewczyny. Ich
spojrzenia
mnie omijały, bo jestem kurduplem z rozczochranymi włosami. Woleli rozbierać
wzrokiem
chochliki z
jasnymi włosami i wielkimi oczami.
Kiedy już
jestem w łazience, kładę plecak na blacie z umywalkami, po czym przyglądam się
swojemu
odbiciu w lustrze. Z moich ust starł się błyszczyk, więc odnajduję go w
plecaku, a następnie
ponownie
maluję je lśniącym różem. Przez te wszystkie lata ukradłam wiele szminek z
wielu miejsc.
To taka moja
mała terapia – nakładając makijaż, zmieniam się w kogoś, kim chcę być. Obawiam
się, że
jestem
bardzo podobna do swojej biologicznej matki. Dlatego im mocniej jestem
pomalowana, tym
mniej ją
mogę przypominać.
Burczy mi w
brzuchu, ale staram się to zignorować. Nie powiedziałam doktor Cohen o tym, że
pewna
dziewczyna o imieniu Monique przyciska mnie do szafki przed każdym WF-em, a
potem
zabiera mi z
plecaka pieniądze. Każdego dnia w szkole jestem głodna. Mam nadzieję, że dziś
wieczorem
Guy ugotuje coś smacznego. To chyba jedyna rzecz, do której się nadaje.
– Jeszcze
tylko dwa miesiące – obiecuję sobie, wzdychając.
Zabieram
plecak, wychodzę z toalety, po czym zmierzam w stronę poczekalni. Mój opiekun
gapi się na
jedną z matek, która usiłuje przemówić do rozumu dziewczynie wyglądającej na
parę lat
starszą ode
mnie. Ludzie, którzy tu przychodzą, mają prawdziwe problemy psychiczne, a ja w
jakiś
sposób tu
utknęłam. Cóż, w końcu jestem córką matki-narkomanki.
Pstrykając
palcami, daję mu znak głową.
– Chodźmy
już.
Przez
sekundę wykrzywia twarz, ale natychmiast odwraca ode mnie wzrok, by ponownie
spojrzeć na
tyłek gorącej mamuśki. Cieszę się, że lubi duże cycki i kształtne kobiety, bo
dzięki temu
nigdy nie
będzie na mnie patrzył w ten sposób. Gdy wychodzę na zewnątrz, zatrzymuję się
na chwilę.
Jest wczesny
listopad, ale dzisiejszy dzień jest wyjątkowo słoneczny, ciepły. Mam ogromną
ochotę po
prostu
usiąść na schodach i wygrzewać się w słońcu.
Zawsze jest
mi zimno. Non stop noszę dżinsy i bluzy z kapturem, chowam się pod ciepłą
kołdrą
albo grzeję
przy ognisku. Mój lekarz powiedział mi, że to dlatego, bo – tak, zgadliście –
jestem córką
matki-narkomanki.
Wielkie
dzięki, mamusiu.
Skupiam całą
uwagę na lśniącym cencie, który leży na chodniku. Kiedyś przeczytałam kilka
artykułów
opisujących to, jak mnie znaleziono. Media nazwały mnie pieszczotliwie
Kokainową Casey,
czyli
tajemniczym dzieckiem uzależnionym od narkotyków. Znaleziono przy mnie jedynie
koc,
papierową
torbę pełną drobnych oraz krótki liścik. Policja nie była w stanie odnaleźć
mojej
biologicznej
matki, więc nazwały mnie Casey Doe. Oczywiście natychmiast znienawidziłam to
pieprzone
nazwisko. Teraz, gdy ktoś mnie o nie pyta, przedstawiam się jako Casey White.
Jestem
dzieckiem,
które znaleziono przykryte śniegiem.
Białym.
Czystym.
Jak nowy
początek.
Gdy w końcu
będę mogła prawnie zmienić nazwisko, wybiorę takie, jakie będę chciała.
Schylam się,
by podnieść monetę, ale nagle ktoś zabiera ją, zanim zdążę wyciągnąć dłoń.
– Hej!
– krzyczę.
Kiedy
podnoszę wzrok, spoglądam prosto w najbardziej intensywne, brązowe oczy, jakie
w
życiu
widziałam. Ich właściciel patrzy na mnie, tak jakby mógł zajrzeć w moją duszę.
Jakby widział te
wszystkie
smutne oraz przykre rzeczy, które w niej skrywam.
Nie mogę
mrugać.
Nie mogę
myśleć.
Mogę tylko
patrzeć mu w oczy.
Nagle Guy
chwyta mnie za ramię, przyciągając do siebie.
– Nie
zachowuj się jak dziwak – syczy, ciągnąc mnie do swojego gównianego vana. – Mam
dość wożenia
twojego chudego dupska.
Wyrywam mu
się, po czym podchodzę do drzwi pasażera i wsiadam do środka. Gdy wyglądam
przez szybę,
ten mężczyzna z chodnika wciąż się na mnie patrzy. Wyciągnął dłoń z centem w
moją
stronę.
Moneta błyszczy w blasku słonecznych promieni.
Za późno,
stary. Teraz możesz sobie ją wziąć.
Wzruszając
ramionami, macham do niego. Guy wyjeżdża z parkingu. Gdy tylko z głośników
ponownie
rozlega się jego ulubiona muzyka country, zakładam słuchawki i pogłaśniam moją
Meg
Myers, by
odciąć się od reszty świata. Zamykam oczy, starając się nie liczyć czasu, który
pozostał do
chwili, w
której moje życie nareszcie się rozpocznie.
Dwa tygodnie później…
– Casey!
– Guy woła mnie z salonu.
Staram się
go zignorować. Żuję gumę, wpatrując się w świadectwo, które trzymam w dłoniach.
Mlask.
Mlask. Mlask.
Zrobiłam to.
Zdałam wszystkie egzaminy. Oczywiście musiałam ukraść pieniądze Guyowi, by
móc za nie
zapłacić, ale on nie musi o tym wiedzieć. Byłam dumna jak paw, gdy rzuciłam
świadectwo
na biurko
mojego szkolnego psychologa, mówiąc, że znikam z ich przeklętej dziury. Nie
jestem już ich
więźniem.
Dyrektor, psycholog oraz moja kuratorka zdecydowali, że nie muszę już dłużej
chodzić do
szkoły.
Niestety wciąż jestem przykuta do Guya, ale to potrwa tylko do świąt Bożego
Narodzenia.
Potem będę
wolna.
Mlask.
Mlask. Mlask.
– Casey!
Chodź tutaj, do cholery!
Prychając,
wkładam świadectwo do plecaka, w którym trzymam najpotrzebniejsze rzeczy. Tak
na wszelki
wypadek, gdybym nagle musiała się stąd zwijać. Przez te wszystkie lata wiele
razy, bez
żadnego
ostrzeżenia, wyrywano mnie z jednego domu i umieszczano w innym. Na początku
płakałam
za rzeczami,
które musiałam zostawić, ale teraz po prostu mogę zabrać je ze sobą. Kładę
plecak na
łóżku, chwytam
swoją czapkę, po czym wychodzę z pokoju, który dzielę z inną dziewczyną. Kilka
dni
temu
wyraźnie się ochłodziło i teraz jest mi zimno nawet wtedy, gdy założę kilka
warstw ubrań.
Założywszy
czapkę, idę do salonu.
– Ach,
tu jest nasza mała miss – mówi Guy dumnym głosem.
Na dźwięk
jego tonu prawie dławię się gumą. Od kiedy zaczął zachowywać się jak ojciec?
Patrzę na
niego podejrzliwie. Dostrzegam, że jedną kieszeń ma wypchaną banknotami, które
wystają z
niej na
zewnątrz.
– Oto
ona, Casey Doe. – Ściska mnie. Ciarki przechodzą mi po plecach. – Wszyscy
jesteśmy z
niej dumni.
Właśnie zdała maturę.
– To
imponujące – szepcze inny, głęboki głos.
Odwracam
głowę w stronę, z której dochodzi, i pierwsze, co widzę, to buty. Czarne, lśniące,
eleganckie,
drogie. Spoglądając w górę, zauważam luźne spodnie spięte skórzanym paskiem, a
następnie
elegancki, czarny krawat oraz opaloną szyję. Mężczyzna ma czarny zarost. Jego
pełne usta
uśmiechają
się szczerze. Patrzę mu w oczy.
Są brązowe.
Zachęcające.
Ciekawe.
Smutne.
Mrugam
zaskoczona, ale nie mogę oderwać od nich wzroku. Wydają się znajome, jakbym już
kiedyś je
widziała. Jednak nie mogę skojarzyć tego kolesia.
– Nazywam
się Tyler Kline – przedstawia się łagodnym, ciepłym głosem. – Cieszę się, że
mogę
cię poznać.
– Cześć
– mówię, podejrzliwie przyglądając się dłoni, którą wyciągnął w moją stronę.
Mlask.
Mlask. Mlask.
Żuję nerwowo
gumę.
– Cześć.
– Uśmiecha się jeszcze szerzej.
Mlask.
Mlask. Mlask.
Unoszę brew,
co skłania go do mówienia dalej.
– Idziesz
ze mną do domu – oznajmia cicho, a ja widzę w jego brązowych oczach smutek,
który
ściska moje
serce.
– Dlaczego?
– pytam, wyrywając się z objęć Guya. – Gdzie jest Lola? – Moja kuratorka zawsze
jest obecna,
gdy zmieniam miejsce zamieszkania.
– Lola
na wszystko zezwoliła – odpowiada Guy, ale ja wiem, że kłamie.
Krzyżuję
ręce na piersiach i wzdrygam się. Nie wiem, czy to przez zimno, czy niepokój,
który
czuję. W
każdym razie nie mam zamiaru nigdzie iść z tym nieznajomym mężczyzną.
– Zimno
ci? – pyta Tyler, a ja widzę w jego spojrzeniu prawdziwą troskę. Coś w
sposobie, w
jaki
zareagował, sprawia, że nieco się uspokajam.
– Zawsze
jest mi zimno – mamroczę.
– Mój
dom jest ciepły. – Jego brązowe oczy wpatrują się we mnie błagalnie.
– Zaufaj
mi, dzieciaku. Będzie ci tam znacznie lepiej – nalega Guy.
– Czy
on ci zapłacił? – Wbijam w niego wzrok, po czym wskazuję na wypchaną kieszeń. –
Co
tu się
dzieje?
Tyler napina
się i podchodzi do mnie. Gdy kładzie mi dłoń na barku, nie wzdrygam się, ani
nie
uciekam.
Jego dłoń jest ciepła. Kojąca.
– Proszę,
Casey.
Nie
dzieciaku. Nie moja droga. Nie wałkoniu. Nie wyrzutku.
Tylko Casey.
– Nazywam
się Casey White, a nie Casey Doe – wyrzucam z siebie. Czuję, jak gorące łzy
napływają mi
do oczu.
Tyler
podchodzi jeszcze bliżej, nie zdejmując dłoni z mojego barku. Jest ode mnie o
wiele
wyższy. Poza
tym ładnie pachnie.
– To
nazwisko podoba mi się bardziej – szepcze. – Proszę, chodź ze mną. Dam ci
wszystko,
czego
pragniesz.
Gapię się na
niego i nagle zaczynam się śmiać.
– Chcę
nowy samochód – żądam śmiało, uśmiechając się ironicznie.
On jednak
tylko szczerzy się do mnie swoimi białymi zębami i nawet przez sekundę nie
traci
pewności
siebie.
– Zaraz
pojedziemy jakiś wybrać. Najnowszy model mercedesa podobno jest świetny. Jaki
kolor lubisz
najbardziej?
– C-co?
– jąkam się.
– Wszystko.
– Dobrze.
– To słowo wypada z moich ust, zanim zdążę je powstrzymać. Dobrze? Chcesz iść z
facetem,
który ewidentnie przekupił twojego zastępczego ojca tylko dlatego, że
zaoferował ci
samochód?
Zwariowałaś?
To nie
zabawa, moja droga.
Doktor Cohen
ma rację. To nie jest zabawa. To moje życie i muszę posunąć się do przodu tak
szybko, jak
to tylko możliwe. Jeśli będę miała samochód, będę mogła zniknąć w chwili, w
której
skończę
osiemnaście lat i przejechać połowę Stanów, zanim ktokolwiek się zorientuje.
Mój nowy start
jest tak
blisko. Prawie mogę go posmakować.
Odchrząkuję,
a następnie podnoszę głowę.
– Dobrze.
Tyler
ponownie się uśmiecha, ściskając mój bark.
– Dziękuję,
Casey. Nie zawiodę cię.
Nie mam
czasu zastanowić się nad jego słowami, bo Guy nagle wpycha mi mój plecak, po
czym wypycha
nas oboje za drzwi.
Wszyscy w
moim życiu mnie zawiedli, nawet moja własna matka.
Dlaczego
Tyler Kline sądzi, że jest inny od reszty?
ROZDZIAŁ 2
Tyler
Tym razem
upadłem naprawdę nisko.
Zapłaciłem
mężczyźnie dwadzieścia tysięcy dolarów, by móc zabrać jego przybraną córkę.
Myślałem, że
będzie stawiał opór albo się rozmyśli. Nie spodziewałem się, że dam mu
pieniądze i
dziesięć
minut później będę jechał z nią samochodem. Chciał tylko wiedzieć, jak się
nazywam oraz
gdzie
mieszkam, a ja z ochotą udzieliłem mu tych informacji, wręczając pieniądze. Nic
innego nie było
ważne.
Liczy się
tylko ona.
Dałbym mu
wszystko.
Musiałby
mnie tylko o to poprosić.
Kurwa.
Przecież to
jest cholernie nielegalne.
Mam
trzydzieści dwa lata i nie mam żadnego interesu w opiekowaniu się nastolatką.
Mam jednak
swoje powody. Są dobre. Mają sens. Muszę tylko zachować ostrożność. Jeden
krok w złą
stronę może wszystko zniszczyć.
Mlask. Mlask.
Mlask. Mlask.
Ona żuje tę
gumę tak, jakby nie wiedziała, co innego może teraz zrobić. Ściska swój plecak,
który jest
podarty i brudny, i wygląda tak, jakby zaraz miał się rozpaść. Chcę zamienić go
na nowy.
Chcę dać jej
wszystko.
Chcę to
zrobić, bo sam chcę od niej wszystkiego.
– Jesteś
głodna? – pytam, spoglądając na jej twarz.
– Tak –
odpowiada, spinając się.
– Na co
masz ochotę?
Powoli
odwraca głowę w moją stronę, a ja cieszę się, że pada na nas światło, bo w
końcu mogę
dobrze
przyjrzeć się jej twarzy. Wciąż staram się zrozumieć, co takiego w niej
przebija mrok,
rozjaśniając
go światłością. Mruga niewinnie tymi niebieskimi oczami i jest tak cholernie
drobna.
Dosłownie
znika w swoim ubraniu. Naciągnęła nisko czapkę. Nawet pod tyloma warstwami jest
jej
zimno. Jej
nos jest zaczerwieniony, a ciało drży.
Chociaż
zalewam się potem, sięgam do przodu, po czym podkręcam ogrzewanie. Wkraczam na
nowe,
nieznane terytorium. Każdego dnia zawieram transakcje i zabezpieczam przyszłość
mojej
rodziny, ale
to jest coś zupełnie nowego.
Wciąż nie
wiem wielu rzeczy o świecie, o ludziach, ale po prostu to zaakceptowałem.
– Może
masz ochotę na stek? – pytam.
– Nie
wiem… – Wzrusza ramionami, wyglądając przez okno. – Mam być szczera?
– Bądź
szczera. – Uśmiecham się.
Kiedy ponownie
odwraca się, wbija we mnie lodowate, niebieskie oczy.
– Nigdy
nie jadłam steku – mówi.
Chcę się
roześmiać z jej żartu, ale nagle zdaję sobie sprawę, że mówi poważnie. To
biedne,
niekochane
dziecko nigdy nawet nie jadło potrawy, która dla mnie jest czymś oczywistym.
Stek to
jeden z
moich ulubionych posiłków. Włączam kierunkowskaz i jadę prosto do jednej z
najlepszych
restauracji
ze stekami w całym mieście.
– Cedrowy
Pień – czyta napis nad wejściem. – Brzmi apetycznie.
– Tu
serwują tak pyszne jedzenie, że lepszego w życiu nie jadłaś – oświadczam, tym
razem nie
będąc w
stanie powstrzymać śmiechu.
– To
nie będzie wielki wyczyn – mówi sucho, a ja zatrzymuję się i wyłączam silnik.
– Kupię
ci cieplejsze ubrania. Zjemy obiad i pojedziemy do sklepu, dobrze?
– Czego
ty właściwie ode mnie chcesz? – Mruży oczy. Przygląda mi się, tak jakby chciała
mnie
rozszyfrować,
a ja widzę w nich strach, który mnie przeraża.
Nawet przez
sekundę nie pomyślałem o tym, że ona może myśleć, że chcę wykorzystać ją
seksualnie.
– Ja… –
stękam. – No dobrze, chcę czegoś – mówię, a ona sztywnieje.
– Może
powinieneś zawieźć mnie z powrotem – proponuje. – Nie będę dobra w tym, czego
chcesz,
cokolwiek to jest. Uwierz mi, nie znam się na tych sprawach.
– Nie
chodzi mi o to. – Kręcę głową. – Naprawdę. Potrzebuję czegoś znacznie
prostszego.
Potrzebuję
ciebie.
– Będę
z tobą szczera, Tyler. To wszystko zaczyna być cholernie przerażające.
Ponownie
kiwam głową i przejeżdżam dłonią po twarzy.
– Tak,
cholernie przerażające – zgadzam się z nią. – Przysięgam, że nie jestem
zboczeńcem.
Możesz mi
zaufać.
– To
chyba mówi każdy z tych mężczyzn, którzy zwabiają młode dziewczyny do swoich
samochodów…
Czuję nagłe
ukłucie winy. O niektórych rzeczach nie powinienem mówić. Coś podpowiada mi,
że mogłyby
ją zdenerwować.
– Po
prostu pozwól mi się nakarmić, Casey. Teraz pragnę tylko tego.
Kiedy
otwiera drzwi samochodu, drży.
– Teraz?
– rzuca.
Cholera.
Wysiadam z
audi, a następnie idę za nią. Ma tylko metr pięćdziesiąt, ale porusza się
naprawdę
szybko. Jest
już przy drzwiach restauracji, gdy w końcu ją doganiam. Chwytam za klamkę i
otwieram
drzwi.
– Damy
przodem.
– Nie
widzę tu żadnych dam – parska.
– Dzień
dobry, jak mogę… – Kelnerka podchodzi do nas i przerywa w pół słowa na widok
Casey.
Odchrząkuję
i otwieram usta, ale Casey znowu mnie wyprzedza.
– Stolik
dla dwojga. Taki blisko wyjścia. Ten koleś jest trochę dziwny i chciałabym
szybko
zwiać, gdyby
zaczął się do mnie przystawiać – mówi z kamienną twarzą.
Kobieta
wbija w nią zaskoczone spojrzenie, po czym spogląda na mnie bezradnie.
– Stolik
dla dwóch osób. Przy oknie. Niedaleko wyjścia – powtarzam z uprzejmym
uśmiechem.
– Oczywiście.
– Kiwając głową, chwyta dwie karty dań. – Proszę za mną.
Casey posyła
mi szelmowski uśmieszek, który rozgrzewa moje serce. To. To właśnie dlatego
ona jest tu
ze mną. Może nie rozumiem ludzi zbyt dobrze, ale doskonale wiem, co oznacza
taki
uśmiech. Ta
dziewczyna jest naładowana pozytywną energią. Nie jest kimś, kto ślepo podąża
za
tłumem. Tacy
ludzie trafiają się bardzo rzadko. Tacy ludzie zasługują na odnalezienie
innych, w
których
również płynie taka sama pozytywna energia.
Gdy
podchodzimy do stolika, odsuwam dla Casey krzesło. Wskazuję jej, by na nim
usiadła, ale
ona
przygląda mi się podejrzliwie, jednak w końcu zajmuje swoje miejsce. Siadam na
krześle. Po
chwili do
naszego stolika podchodzi kelner.
– Co
mogę podać państwu do picia? – pyta.
– Dla
mnie kieliszek najlepszego wina, jakie tu macie – żąda Casey i unosi brew,
spoglądając na
mnie
wyzywająco.
– Colę.
– Kręcę głową. – Poprosimy dwie szklanki coli.
Kelner kiwa
głową, po czym odchodzi od stolika.
– Straszny
z ciebie sztywniak – wzdycha Casey. Zaczyna wiercić się na krześle, przez co
przyciąga
uwagę innych gości, ale ja się tym nie przejmuję. Nic nie jest w stanie mnie
zawstydzić.
– Jestem
przestępcą.
Unosi brew,
ale nie wydaje się być przerażona tym, co właśnie usłyszała.
– Przyprowadzenie
cię tutaj nie było w pełni legalne, co czyni ze mnie prawdziwego przestępcę.
Ale nawet
prawdziwy przestępca nie poda alkoholu nieletniej – dokańczam z uśmiechem.
Casey
przestaje wiercić się na krześle.
– Ludzie
się na mnie gapią – mówi.
– Pozwól
im się gapić.
– Nie
pasuję do tego miejsca.
– Dlaczego
tak myślisz?
– Bo
nie jestem taka jak oni. Nie jestem taka jak ty.
– Masz
szczęście, że nie jesteś. – Pocieram kark dłonią.
– Powinnam
się ciebie bać. – Patrzy na mnie zdezorientowana.
– Dlaczego?
– pytam obrażony.
Na jej
ustach ponownie rozkwita ten wspaniały, kojący duszę uśmiech. Gdyby tylko.
– Bo
jesteś mafiosem, prawda? Zamierzasz sprzedać mnie jako niewolnicę seksualną lub
dorobić się,
sprzedając moje organy na czarnym rynku, co, przestępco?
– Tak
naprawdę nie wziąłem tych możliwości pod uwagę. – Unoszę brew. – Ale skoro już
o tym
wspomniałaś,
to jestem ciekawy, ile dostałbym za twoją wątrobę.
– Dupek
– odcina się.
– Nie
zamierzam cię sprzedać ani wykorzystać. Nie jestem potworem.
– Nie
wiem dlaczego, ale ci wierzę, co trochę mnie przeraża – przyznaje łagodnym
tonem,
spoglądając
w okno.
– Na co
masz ochotę? – pytam ponownie, zmieniając temat. – Tutaj mają pyszne nadziewane
grzyby. Może
weźmiemy je jako przystawkę?
Spogląda na
mnie i krzywi się, ale mimo to kiwa głową.
– No
dobrze, niech ci będzie.
Jej krótkie
odpowiedzi wcale mi nie przeszkadzają.
– Polecam
stek. Średnio wysmażony. Odrobina krwi jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Powiedział
podejrzany typ, który chce sprzedać moje organy na czarnym rynku.
– Po
prostu coś wybierz. – Śmieję się, wskazując na menu. – Nie zamierzam cię zabić.
– Znasz
mnie dopiero od trzydziestu minut – szepcze. – Większość ludzi zaczyna mnie
nienawidzić
dopiero po dwóch lub trzech dniach.
Mrużę oczy.
Czuję ukłucie w sercu.
– Nienawiść
to mocne słowo. Dlaczego ktoś miałby cię nienawidzić?
Casey
podnosi zawinięte w papierową chusteczkę sztućce i wyjmuje widelec, po czym w
roztargnieniu
zaczyna stukać nim w pusty kieliszek do wina.
Stukstukstukstukstukstukstukstukstuk.
Czekam
cierpliwie, aż odpowie.
– Bo
jestem wkurzająca – odpowiada po długiej przerwie, nie przestając stukać w
kieliszek.
Inni goście
spoglądają w naszą stronę.
– Kto
tak twierdzi? – pytam.
Przestaje
stukać, a potem wskazuje widelcem na kogoś.
– Na
przykład tamten łysy gość, ten z czerwoną gębą. Wkurzam go, bo głośno się
zachowuję.
Zauważam, że
tamten mężczyzna rzeczywiście patrzy się na nią rozeźlonym wzrokiem.
Zaciskam
szczękę i również wbijam w niego piorunujące spojrzenie, po czym pokazuję mu,
by się
odwrócił.
Słyszę, jak głośno wzdycha, odwracając się do swojego stolika.
– Pfff
– mruczy Casey.
Stuk. Stuk.
Stuk.
Tym razem
stuka wolniej.
– Mnie
nie wkurzasz.
– Kłamiesz.
– Śmieje się. Ma ładny, melodyjny śmiech.
– Nie
kłamię.
Unosi brew
tak wysoko, że prawie znika pod jej czapką.
– To
dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
– Tak
szczerze? – odpowiadam pytaniem na pytanie.
– Tak
szczerze. – Uśmiecha się.
– Mój
młodszy brat cię lubi.
Stuk. Stuk.
Stuk.
– Kim
jest twój brat?
– Ma na
imię Torin.
– To
dziwne imię.
– A on
jest dziwnym mężczyzną.
Casey nagle
sztywnieje, po czym przestaje stukać widelcem w kieliszek.
– Macie
zamiar mnie torturować?
– Nie,
na miłość boską. – Kręcę głową. – Co oni każą wam czytać w tej szkole?
– Powinieneś
raczej spytać, czego nie pozwalają nam czytać – odpowiada szelmowsko.
– Nie
zamierzam cię torturować. Chcę tylko, żebyś z nami zamieszkała. Była z nami.
Dotrzymywała
nam towarzystwa – przyznaję, a serce wali mi w piersi.
Żeby to
tylko było takie proste.
– Pozwól,
że to wyjaśnię – mówi i wskazuje na mnie widelcem. – Ja – wskazuje na siebie –
mam zabawiać
ciebie? – Ponownie wskazuje na mnie.
– Nie
masz mnie zabawiać – mruczę. – Po prostu bądź.
– Właśnie
stałeś się jeszcze bardziej przerażający, Tyler – parska.
– Proszę
– szepczę błagalnym tonem.
Nagle
przestaje być rozbawiona. Zaczyna mi się przyglądać.
– Naprawdę
nie kłamiesz?
– Nigdy
nie kłamię.
– Nie
skrzywdzisz mnie?
– Nigdy.
– I
kupisz mi samochód? Bez żadnych zobowiązań?
– Dam
ci wszystko, czego zapragniesz.
– Nawet
własny pokój z kominkiem?
W całym domu
jest tylko jeden kominek, który znajduje się w moim pokoju, ale ona może w
nim
zamieszkać.
– Możesz
zamieszkać w moim pokoju. Tam jest kominek.
– Jaki
jest haczyk?
Mój brat.
– Torin
– zaczynam. – On… – Rozglądam się dookoła i krzywię na widok wpatrzonych w nas
ludzi. –
Inni ludzie patrzą na niego tak jak na ciebie.
Gdy ponownie
spoglądam na nią, jej oczy są wypełnione łzami.
– Nie
mogę się doczekać, kiedy go poznam.
ROZDZIAŁ 3
Casey
Lubię
Tylera. Wciąż się uśmiecha i ma radosne oczy. Jednak wiem, że pod tym uśmiechem
skrywa
smutek,
którego głębia przenika mnie aż do szpiku kości. Nie znam go na tyle dobrze, by
móc go o to
spytać, ale
nie mogę przestać o tym myśleć.
Gdy tylko wspomina
o Torinie, nagle się zmienia. Jest dumny, ale zachowuje się tak, jakby się
przed czymś
bronił. Zastanawiam się, co może być nie tak z jego bratem. Przez te wszystkie
lata, które
spędziłam w
zastępczych domach, poznałam upośledzone dzieci, więc to dla mnie nic nowego.
Może
niedługo
powie mi coś więcej. Na razie zamierzam cieszyć się czasem spędzonym w
restauracji, do
której nie
pasuję, siedząc naprzeciw mężczyzny, który byłby dla mnie idealny, gdybym tylko
była po
drugiej
stronie swojego życia. Tej szczęśliwej. Tej, która rozpocznie się, gdy skończę
osiemnaście lat.
– Poproszę
keczup – bełkoczę do kelnera, a on patrzy na mnie z przerażeniem. Jego oczy są
wielkie jak
spodki.
Tyler się
śmieje.
– Proszę
przynieść nam keczup – mówi do niego.
Gdy kelner
odchodzi, Tyler wskazuje mój stek.
– Keczup
nie będzie ci potrzebny. Zaufaj mi.
Unoszę brew,
a następnie zaczynam kroić mięso. Ładnie pachnie. Przez swoje niecałe
osiemnaście
lat życia nigdy nie jadłam czegoś podobnego. Moim najwytworniejszym posiłkiem
był
gulasz,
który Guy przyrządził według przepisu otrzymanego od jednej matki z kliniki.
Podnoszę
kawałek steku do ust. Tyler przygląda mi się z niecierpliwością. Chce, aby mi
smakował.
Boże, mam nadzieję, że będzie mi smakował. Wsuwam go do ust i nagle przeżywam
prawdziwą
eksplozję niesamowitego smaku. Nie mogąc powstrzymać jęku przyjemności,
zaczynam
żuć mięso.
– Dobre?
– Rzeczywiście
są najlepsze – zgadzam się z nim.
– Wciąż
chcesz oblać go keczupem?
– Nigdy
w życiu.
Śmieje się.
Lubię jego śmiech. Żaden dorosły człowiek nigdy nie chciał mnie lepiej poznać
lub
zrozumieć.
Nikt nigdy nie spytał mnie o zdanie, czy zainteresował się tym, czego pragnę.
Nikt oprócz
Tylera.
On wydaje
się szczerze pragnąć mojego szczęścia.
Nie jestem w
stanie tego zrozumieć.
Kiedy jemy
posiłek, zastanawiam się, z jakich innych powodów chciałby właśnie taką
dziewczynę
jak ja. Może skłamał, gdy mówił, że nie handluje żywym towarem lub ludzkimi
organami.
A może mówi
prawdę. A co, jeśli to wszystko okaże się jeszcze prostsze i może po prostu
chce, żebym
z nim
sypiała? Bardzo chciałabym być tym zdegustowana, ale nie mogę zaprzeczyć, że to
dość
przyjemna
wizja. Nie żebym kiedyś w ogóle uprawiała seks albo ktoś tak przystojny i
bogaty
zainteresował
się kimś takim jak ja.
– Opowiedz
mi o sobie, Casey.
Mogę dużo o
sobie powiedzieć. Uwielbiam czytać. Moją sekretną słabością są prowokujące do
myślenia
książki. Muzyka koi moją duszę. Uwielbiam ciepło. Nienawidzę śniegu. Nie znoszę
wakacji,
bo wtedy
jestem dręczona wszystkim tym, czego nigdy nie miałam. Najmniej lubię zajęcia z
angielskiego,
bo podczas nich omawiamy same nudne teksty, a ja lubię przemoc, seks i krew w
literaturze.
Najbardziej lubię matematykę. Gdy myślę o liczbach, rozumiem je. Zawsze
chciałam mieć
zwierzaka,
ale w żadnym z domów, w których mieszkałam, nikt nigdy mi na to nie pozwolił.
Jednak nie
wyznam mu żadnej z tych rzeczy.
– Uwielbiam
kosmiczne ciasteczka – mówię.
Tyler mruży
oczy.
– Kosmiczne
ciasteczka?
– To o
nie toczą się wszystkie wojny. To o nie spiera się wszechświat. To właśnie nimi
wyrażamy
szczęście w każdym z istniejących języków. – Szczerzę się, a on kręci głową.
– A
gdzie mogę dostać te kosmiczne ciasteczka? Zaczekaj – przerywa nagle. – Mówisz o
ciastkach z
marihuaną?
Wybucham
śmiechem, a gość z czerwoną twarzą gromi mnie wzrokiem.
– Nie!
To zwykłe ciasteczka. Guy czasami je kupuje, ale nigdy nie starczają na długo.
Dzieciaki
się o nie
biją.
– Powiem
Ethel, by je kupiła – zapewnia mnie.
– Ethel?
To twoja żona? – Serce przestaje mi bić. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że
on
może mieć
rodzinę. Nie zauważyłam obrączki, ale to przecież nie musi niczego oznaczać.
– Nie,
nie jestem żonaty. Ethel jest naszą kucharką i gosposią.
Wow.
Naprawdę ma sporo kasy. Muszę o tym pamiętać.
– Rozumiem.
– Powiedziałaś
mi o ciasteczkach, ale chyba zastanawiasz się nad czymś innym. Czyżby te
myśli nie
chciały wyjść na zewnątrz, czy może po prostu wolisz odsłonić tylko kawałek
siebie? – pyta,
mrużąc oczy,
jakby chciał mnie zrozumieć.
Powodzenia.
Sama ledwie
siebie rozumiem.
– Zwykle
mówię ludziom to, co chcą usłyszeć – przyznaję.
Tyler
zaciska usta, wbijając we mnie surowe spojrzenie.
– Mnie
musisz powiedzieć wszystko, Casey.
No dobrze.
– Dziwnie
się czuję – mówię, gdy muskam palcami jedwabisty materiał.
– Dlatego,
że kupuję ci ubrania?
Kiwam głową,
ale nie patrzę na niego. Obiad w restauracji był fajny i odprężający, ale teraz
powietrze
jest naładowane oczekiwaniami. Nie wiem, co mam zrobić ani jak powinnam się
zachowywać.
Sprzedawczyni wciąż posyła mi pogardliwe spojrzenia, ale gdy Tyler ją o coś
pyta, cała
promienieje.
– Mają
tu coś wygodnego? – pytam go po kilku minutach.
Podchodzi do
mnie i rozgląda się wokół.
– Ach,
to przecież nie do końca jest twój styl, prawda?
– Nie.
– Wybacz
mi. – Oddycha ciężko. – Niezbyt znam się na kobietach.
Rumienię
się, gdy sugeruje, że dla niego jestem kobietą. Ludzie różnie mnie nazywali,
ale nikt
nigdy nie
nazwał mnie kobietą. Byłam dzieciakiem, dziewczyną, francą, ale nigdy kobietą.
– Zauważyłam
jedno miejsce po drodze – mamroczę, po czym szybko wychodzę ze sklepu.
Tyler bez
wysiłku mnie dogania. Zmierzam w kierunku sklepu w centrum handlowym, o
którym tyle
słyszałam w szkole. Ten sklep jest dla ludzi takich jak ja. Dobiega z niego
głośna rockowa
muzyka, a na
pomalowanych na czarno ścianach wiszą bluzy oraz koszulki z logo zespołów.
Kiedy
wchodzimy do
środka, facet z dwoma kolczykami w ustach i słowem „Harmonia” wytatuowanym na
policzku
podchodzi do nas.
– W
czym mogę pomóc?
– Ona
potrzebuje czegoś ciepłego – mówi Tyler.
– Dziękuję,
poradzę sobie. – Kiwam głową.
– Jeśli
ty lub twój tata będziecie czegoś potrzebować, daj mi znać.
Na dźwięk
tych słów serce podchodzi mi do gardła. Ja nie mam ojca. Nie mam nikogo. Tyler
nie
protestuje i nie oznajmia, że nie jestem jego córką, a ja przez krótką chwilę
jestem mu za to
wdzięczna.
Kiedy robimy zakupy, przez sekundę udaję, że rzeczywiście nią jestem.
– Nadchodzi
zima? – pyta, pokazując mi bluzę z Jonem Snowem.
– Nie
musisz mi o tym przypominać – odpowiadam ze śmiechem. Po kilku minutach
znajduję
bluzę, która
mi się podoba. – Chcę tę.
Tyler
przeszukuje stosik bluz, po czym wyciąga mniejszy rozmiar.
– Ta
powinna na ciebie pasować.
– Okej
– mówię. – To wszystko.
Patrzy się
na mnie, jakbym postradała zmysły.
– Nie
ma mowy. Wybrałaś tylko jedną bluzę.
– Dobrze,
tato. – Śmieję się.
Macha do
sprzedawcy.
– Poproszę
każdą bluzę w tym stylu w mniejszym rozmiarze – mówi. Sprzedawca jest
zaskoczony.
– Mamy
przynajmniej dwadzieścia takich – oświadcza.
– Chcę
wszystkie. Czy może mi pan pokazać, gdzie są inne ciepłe rzeczy?
– Oczywiście.
Są tutaj.
Tyler i ja
buszujemy w skarpetkach z zabawnymi nadrukami. Każda para ma inny kolor.
Większość to
podkolanówki, które uwielbiam. Potem przeglądamy piżamy. Są po prostu
absurdalne,
ale i tak je
uwielbiam. Znajdujemy nawet ciepłe spodnie, w których można spać. Następnie wybieram
też kilka
par dżinsów. Kiedy zakupy dobiegają końca, zaczynam się martwić, że to wszystko
będzie
sporo
kosztowało.
– Casey,
mogłabyś skoczyć do sklepu ze słodyczami i kupić mi ogniste cukierki? Zaraz tam
przyjdę. Nie
krępuj się i weź też coś dla siebie.
Tyler nie
chce, abym usłyszała, ile zapłaci za moje ubrania. Tak naprawdę wcale nie chcę
wiedzieć.
Chwytam dwa dwudziestodolarowe banknoty, które mi podaje, po czym wkładam je do
kieszeni
bluzy, a następnie idę prosto do sklepu ze słodyczami. Wrzucam do małej
siateczki ogniste
cukierki,
zawiązuję ją, a potem chwytam kolejną i wrzucam do niej tropikalne Skittlesy.
– Te
siateczki szybko się wypełniają. Może powinnaś zwolnić – mówi do mnie starszy
mężczyzna
siedzący za ladą.
Tyler dał mi
sporo pieniędzy, więc stać mnie na te słodkości. Ignoruję starszego pana i
wrzucam
cukierki do
siateczki.
– Panienko.
– Głos mężczyzny staje się ostrzejszy.
Zawiązuję
siateczkę z cukierkami, po czym podchodzę do półki, na której znajdują się
czekoladowe
kuleczki.
– Panienko.
– Starszy mężczyzna ponownie zwraca się do mnie ostrym tonem. – Muszę cię
poprosić o
opuszczenie sklepu.
– Dlaczego?
– Wbijam w niego wzrok.
– Ten
sklep jest dla klientów, którzy mogą sobie pozwolić na zakup tych słodyczy.
– Policzyłam,
że będą kosztować trzydzieści osiem dolarów – cedzę przez zaciśnięte zęby.
Zawiązawszy
ostatnią siateczkę, kładę ją na wadze stojącej na ladzie i rzucam obok dwie
dwudziestki.
Starszy
mężczyzna podlicza rachunek.
– Razem
to będzie czterdzieści jeden dolarów i czterdzieści trzy centy.
Chcę mu
powiedzieć, by odliczył czekoladowe kuleczki, ale nie zdążam tego zrobić,
ponieważ
ktoś kładzie
na ladzie dwa dolary. Patrzę na Tylera z wdzięcznością. Staruszek prostuje się,
po czym
wydaje mi
resztę. Tyler podnosi siatki ze słodyczami, wskazując głową na wyjście.
Krzywiąc
się, zabieram mu słodycze, po czym kieruję się w stronę drzwi.
– Jeśli
jeszcze raz potraktuje pan kogoś w ten sposób, to kupię ten sklep tylko po to,
aby pana
zwolnić –
syczy Tyler do sprzedawcy.
W całym swoim
dotychczasowym życiu nigdy nie uśmiechnęłam się tak szeroko, jak w tej
chwili.
Kupił mi
bardzo drogie auto, które jest tak luksusowe, że boję się nawet na nie
spojrzeć. Teraz należy
do mnie. A
przynajmniej będzie należało od dnia, w którym skończę osiemnaście lat. To
kolejna
obietnica
Tylera, w którą chcę wierzyć.
Sprzedawca
powiedział, że dostarczą je za tydzień, ale przecież ja i tak nie umiem
prowadzić.
Nieważne.
– Casey.
– Tyler zwraca się do mnie, kiedy już jesteśmy w jego samochodzie.
Kiedy
odwracam się w jego stronę, zauważam, że jest spięty i zdenerwowany. Również
zaczynam się
denerwować, zwłaszcza że zjeżdżamy z głównej drogi w ciemną, krętą uliczkę
otoczoną
z obu stron
drzewami.
– Tak?
Tyler masuje
kark, spoglądając na mnie. Jego oczy są pełne bólu.
– To
może się nie spodobać Torinowi. On jest przyzwyczajony do swojego harmonogramu
i
rutyny, i… –
Przerywa, po czym wzdycha. – Wiem jednak, że tego potrzebuje. Obiecaj mi, że z
nami
zostaniesz.
Jeśli poczujesz się niekomfortowo, porozmawiaj ze mną, zanim podejmiesz
pochopną
decyzję,
dobrze?
Zaczynam
szczękać zębami, ale nie z zimna. Jestem zaniepokojona tym, co usłyszałam.
Tyler
podkręca
temperaturę w samochodzie. Ten gest sprawia, że cały mój niepokój ulatuje, jak
powietrze z przebitego balonu.
– Obiecuję.
Uśmiecha się
do mnie z wdzięcznością, po czym przez następne kilka minut jedziemy w ciszy.
Kiedy
docieramy na miejsce, jestem bardzo zdumiona. Dom Tylera jest tak ogromny, że
brakuje mi
tchu. Nigdy
nie widziałam tak dużej posiadłości.
– Mieszkasz
w zamku! – wykrzykuję. Serce wali mi w piersi. Co prawda większość zamków
jest
zbudowana z cegieł, ale to wciąż jest zamek. Nawet jeśli jest z drewna.
Tyler śmieje
się, zatrzymując samochód na podjeździe.
– Nie
powiedziałbym, że mieszkam w zamku, ale tak, to jest mój dom.
Wyłączywszy
silnik, sięga do kieszeni marynarki.
– Proszę.
To dla ciebie.
Biorę iPhone’a,
który mi wręcza, i wpatruję się w niego.
– Co
to?
– Dzięki
temu będę mógł w każdej chwili się z tobą skontaktować. Chcę, żebyś zawsze
miała
go przy
sobie i mogła do mnie zadzwonić lub napisać, jeśli nie będzie mnie w domu.
Czuję nagły
atak paniki, który rozlewa się w moim żołądku niczym chmara robaków.
– Dobrze.
Chcę mu
powiedzieć, że mnie przeraża, ale nie potrafię tego z siebie wydusić. Kiedy
patrzę na
niego, mruży
oczy, po czym kładzie dłoń na mojej ręce.
– To
się uda. To musi się udać.
Po tych
słowach wysiada z samochodu, podchodzi do drzwi od strony pasażera i je
otwiera. Na
schodach
prowadzących do domu pojawia się wysoki starszy pan, który kiwa głową na
powitanie.
– Lokaj.
Nieźle – szepczę pod nosem. Tyler chichocze.
– Lepiej
nie nazywaj tak Ronniego w jego obecności.
– A na jakim
stanowisku tutaj pracuje?
– Jest
pomocą domową.
– Brzmi
lepiej niż lokaj – mówię, zmierzając za Tylerem do domu.
W całej
posiadłości panuje mrok, ale jest ciepło.
– Strasznie
tu ciemno – oznajmiam, gdy prowadzi mnie do pomieszczenia z rozpalonym
kominkiem,
nad którym wisi ogromny portret rodzinny.
Od razu
rozpoznaję uśmiech Tylera. Na obrazie jest małym chłopcem, ma siedem lub osiem
lat,
a jego
młodszy brat jest dzieckiem, które ma najwyżej roczek. Poza maleństwem
wszystkie osoby
uśmiechają
się, wyglądają na szczęśliwe. Ojciec czule obejmuje swoją śliczną żonę, a drugą
dłoń
trzyma na
ramieniu Tylera.
To rodzina.
Nie wiem,
jak się czuje ktoś, kto ma prawdziwą rodzinę.
Mogę sobie
tylko wyobrazić, że czuje ciepło i jest szczęśliwy.
Pewnego dnia
chciałabym mieć własną rodzinę.
– To
stary dom – mówi Tyler. W jego głosie słyszę, że jest odrobinę spięty. –
Wybudowano go
specjalnie
dla jego poprzednich właścicieli.
– Nieźle.
Przygląda mi
się, mrużąc oczy.
– Casey,
w tym domu nie ma okien.
I jak,
zaintrygowani? J
PREMIERA
17.07.2019 r.
Ciekawie się zapowiada!
OdpowiedzUsuń:-)
Usuń