„Boże,
pomóż mi ocalić jeszcze jednego”
Desmond Doss zapisał się w historii Ameryki jako jeden z
najmężniejszych i najodważniejszych żołnierzy, choć na wojnie w której
uczestniczył, nie zabił ani jednego wroga, nie wystrzelił żadnego naboju, mało
tego, nie zgodził się nawet wziąć do ręki karabinu. Jak sam mówił, z niebywałym
uporem, nie zgłosił się do wojska po to by zabijać, lecz po to by ocalić jak
najwięcej istnień. Jako wojskowy medyk narażał życie, by ratować rannych współtowarzyszy
pozostawionych na polu bitwy. Szeregowy Doss ocalił kilkadziesiąt ludzkich
istnień, na własne życzenie nie mając niczego, czym mógłby się bronić. Wszystko
co miał to małą biblię i niezachwianą wiarę i mantrę, która dawała mu siłę do
kolejnego ryzykownego kroku: „Boże pomóż mi ocalić jeszcze jednego”.
Ta niebywała historia zdarzyła się naprawdę, ale zanim
szeregowy Doss trafił na front i stał się bohaterem, przeszedł długą i wyboistą
drogę, walcząc o prawo do wyznawania swoich przekonań. Mel Gibson w swoim
filmie skupia się więc nie tylko na wojnie w znaczeniu bitwy, ale również w
innych kontekstach. Mamy tu więc młodego chłopaka, z wyraźną misją, który
ponosi niewyobrażalne konsekwencje wynikające z wiary i przekonań. Młody
Desmont wykazał się nie tylko ogromną odwagą, ale także siłą charakteru, która
pozostała niezachwiana w czasie najcięższych prób. W filmie można wyodrębnić jeszcze
jeden bardzo wyraźny motyw wojny, ale tym razem takiej, która toczy się w
ludzkim umyśle. Na przykładzie ojca Desmonta, bardzo dobitnie został ukazany
wizerunek człowieka złamanego wojną. Zimnego, okrutnego, nieobliczalnego, ale przede
wszystkim poranionego. Z obrażeniami na duszy, które nie zagoją się nigdy.
Najnowsze dzieło Gibsona jest udane pod bardzo wieloma
względami. Udało mu się pokazać wojnę, w sposób surowy i okrutny, ukazując
dobitnie jej krwawą bezsensowną stronę. Przemycił jednak do filmu odrobinę
wiary i nadziei, pokazał, jak siła, determinacja i odwaga mogą zmienić ludzkie
losy. Pokazał także, że wojna, to nie jedynie śmierć, ale też życie. Życie i
wola przetrwania. A najwięksi bohaterowie, czasem są najbardziej niepozorni i
wolą po cichu ratować, niż z hukiem zabijać.
Oprócz znakomitej i dobrze przedstawionej historii, jestem
też pod wrażeniem obsady, a w szczególności Andrew Garfielda, który dotychczas
kojarzył mi się z bohaterami w bardziej komiksowym stylu, natomiast udowodnił,
że jest stworzony do zupełnie innych ról. Bardziej ambitnych i wymagających
większych emocji. Desmonda Dossa zagrał mistrzowsko, choć nie była to rola
łatwa. Szczerze mówiąc przyćmił innych i nawet Teresa Palmer i Sam Worthington wypadli
przy nim po prostu dobrze i naturalnie, jakby byli jedynie tłem.
Podsumowując: Jak na osobę, która nie ogląda i nie lubi filmów
wojennych, jestem pod ogromnym wrażeniem produkcji, co świadczy jedynie o tym,
że to opowieść, którą każdy powinien poznać. O filmach Mela Gibsona słyszę
wiele skrajnych opinii, ale sama uważam, że to człowiek niesamowicie dokładny,
wręcz pedantyczny i poświęcający dużo uwagi detalom. Każda z jego produkcji
opowiada o czymś bardzo ważnym i intryguje formą przekazu. Dotychczasowe
produkcje Gibsona wzbudzały wiele kontrowersji, pod tym względem „Przełęcz
ocalonych” nie wyrywa się przed szereg, a skupia na ludzkich emocjach i
wartościach. Zdecydowanie warto obejrzeć, nawet jeśli sądzicie, że kino wojenne
nie jest dla Was. Kto wie, może to nie do końca prawda?
Świetny film! Byłam na nim w kinie i jestem zachwycona. Moje odczucia również opisałam na blogu, gdzie serdecznie zapraszam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
cos-o-ksiazkach.blogspot.com
Niezwykły film, chyba nie znam osoby, której nie chwycił by za serce :-)
UsuńPozdrawiam!
Uwielbiam takie filmy, ale zazwyczaj wywołują u mnie morze łez. Koniecznie muszę obejrzeć!
OdpowiedzUsuńTen nie będzie wyjątkiem więc przygotuj chusteczki :-)
UsuńPozdrawiam!
Dzięki, obejrzę;)
OdpowiedzUsuńI to koniecznie :-)
UsuńPozdrawiam!
Muszę obejrzeć.
OdpowiedzUsuńZachęcam :-)
UsuńPozdrawiam!
To mój film roku 2016! Uwielbiam!
OdpowiedzUsuńJa w sumie nie mam swojego filmu 2016, ale ten byłby na pewno wysoko w rankingu :-)
UsuńPozdrawiam!
Dla Andrew obejrzę nawet film wojenny. Zwłaszcza po takiej opinii - swoją drogą, dziękuję! Znów zdążyłam zapomnieć o tej cholernej produkcji. Uch. Chyba muszę wykorzystać tę resztkę wakacji, która mi została. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sherry