reż. Bartek Prokopowicz | dramat, romans | 02.10.2016 r. |
OFICJALNY OPIS:
Inspirowana prawdziwymi
wydarzeniami opowieść o niezwykłej miłości dwójki młodych ludzi balansujących
na granicy życia i śmierci, miłości i szaleństwa. To opowieść o niezwykłym
uczuciu, dojrzewaniu i poszukiwaniu własnej tożsamości. O miłości silniejszej niż
strach. O tym, że warto kochać tak, jakby jutra miało nie być. Film powstał na
kanwie wydarzeń z życia Magdy Prokopowicz – założycielki Fundacji Rak'n'Roll.
ZWIASTUN:
RECENZJA:
„To jest rak, a my mamy z nim wojnę”
Mam w głowie mętlik i nie bardzo wiem jak ubrać w słowa
swoje poplątane emocje. Nie przepadam, za polskimi filmami, nie dlatego, że nie
interesują mnie ich scenariusze, ale dlatego, że wszystkie bez wyjątku
opowiedziane są w dziwny pokrętny sposób, pozostawiający po sobie jedynie
niesmak. „Chemia” była moją wielką
nadzieją. Zwiastun dobitnie dawał do zrozumienia, że warto dać tej produkcji
szansę, bo właśnie ona może być przełomem w moim postrzeganiu polskiego kina.
Seans jednak za mną, przełomu nie było, a w głowie mam watę. Dominują jednak
dwa uczucia: wzruszenie i rozgoryczenie.
Historia sama w sobie jest niesamowicie piękna, poruszająca
i prawdziwa. Lena i Benek poznają się przypadkiem. Oboje dotarli do punktu w
swoim życiu kiedy chcą po prostu uciec. Więc uciekają. Kilka szalonych pełnych
namiętności dni wystarczy, by młodzi
ludzie byli pewni, że chcą być ze sobą do końca życia. Okazuje się jednak, że
wspólnego życia wcale tak wiele im nie zostało. Lena ma raka piersi, wie o tym
i nie chce się poddać leczeniu. Nie chce też wciągać w swoją tragiczną historię
zakochanego Benka. Wszystkie priorytety ulegają jednak zmianie, kiedy okazuje
się ich krótki, płomienny romans dał początek nowemu życiu. Para postanawia
strawić czoła chorobie i walczyć o własne szczęście.
Scenariusz dosyć luźno, ale jednak, opiera się na
prawdziwych wydarzeniach. Można więc powiedzieć, że film to biografia oddająca
hołd chorującej na raka kobiecie, co ciekawe, wyreżyserowana przez męża głównej bohaterki. Magda Prokopowicz,
czyli filmowa Lena, jest założycielką fundacji Rak’n’roll, której głównym celem
jest pomaganie ciężarnym kobietom chorym na raka. Niestety z filmu nie dowiemy
się niczego o fundacji, a szkoda. Jeśli jednak chcecie dowiedzieć się o niej więcej zachęcam do obejrzenia świetnego odcinka Efektu Domina [LINK].
Film uderza w widza szczerością uczuć i emocji. Dosłownie
ścina z nóg bolesnym przesłaniem i brakiem nadziei. Miałam wrażenie, że reżyser
przelał w tą produkcję cały swój ból i cierpienie. Dosłownie czułam jak
trucizna beznadziei rozlewa się w moim umyśle. Było kilka momentów, które
powinny nieść nadzieję i być promyczkiem światła w tej dramatycznej historii ,
jednak moim zdaniem zostały brutalnie pominięte, wciśnięte gdzieś w kąt i
przesłonione kolejną warstwą tragedii. Być może, tak właśnie miało być, ale nie
wyobrażam sobie nawet jak traumatycznym doświadczeniem musi być oglądanie tego
filmu, przez osoby chore na raka, skoro nawet zdrowy widz, czuje się pokonany
po jego obejrzeniu.
Chyba właśnie te
namacalne i uderzające emocje, sprawiły, że film odniósł wielki sukces.
Praktycznie wszyscy ludzie, z którymi rozmawiałam rozpływali się nad
doskonałością produkcji i jej rozlicznymi zaletami. Jednak, choć historia Leny
wzruszyła mnie i przytłoczyła, sposób jej opowiedzenia kompletnie do mnie nie
przemówił, a wręcz okrutnie rozczarował. Widz, który rozpoczyna seans bez znajomości
zwiastuna, czy opisu nie ma szans zrozumieć, co się dzieje przez pierwsze pół
godziny. Zachowanie bohaterów jest dziwne, niezrozumiałe, a to, co dzieje się
na ekranie nie łączy się w składną logiczną całość i na żadnym etapie nie jest
tłumaczone. Wielkim rozczarowaniem była też postać Benka, który jedynie
momentami zdawał się być obecny, bo przez większą część filmu wydaje się nie
mniej zdezorientowany niż widz. Całkowicie zbędne wydawały mi się również
wstawki graficzne, przedstawiające raka trawiącego główną bohaterkę, jednak
szalę goryczy przelała pojawiająca się znikąd kobieta stojąca niczym posąg
między grającymi aktorami i śpiewająca piosenki mające podkreślić powagę
rozgrywających się wydarzeń. Na plus zaliczę jedynie świetne postaci
ekscentrycznego księdza (Eryk Lubos) i jedynej
odważnej pani onkolog (Danuta
Stenka). Jak dla mnie to jednak o wiele za mało, by uratować ten film.
Podsumowując:
Choć film mną wstrząsnął, nie mogę szczerze powiedzieć, że mi się
spodobał, bo nie była by to prawda.
Seans okazał się równie wzruszający, co męczący a nawet irytujący. Widać, że
jest to film bardzo osobisty dla twórcy, wręcz intymny, jednak zupełnie mnie
nie przekonał. Wielka szkoda, że ta historia nie została opowiedziana inaczej.
Ocena filmu: 6/10
(samej historii dałabym jednak 10/10,
za wbijające w fotel emocje)
Muszę go obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że bardziej przypadnie Ci do gustu :-)
UsuńPozdrawiam!
Chociaż uwielbiam historie oparte na podobnym schemacie, bo w filmach szukam głównie tych smutnych emocji i wzruszeń, do "Chemii" nigdy specjalnie mnie nie ciągnęło i chyba słusznie, bo po twojej recenzji wydaje mi się, że niekoniecznie ta produkcja przypadłaby mi do gustu.
OdpowiedzUsuńBooks by Geek Girl
To piękna historia ale fatalnie opowiedziana. O wiele ciekawsze okazały się dokumenty o wspomnianej fundacji, które serdecznie polecam :-)
UsuńPozdrawiam!
Chętnie przeczytałam Twoją recenzję, gdyż jako, że znawcy kina ze mnie nie było nigdy i pewnie nie będzie, tak o tym filmie dowiedziałam się niedawno, całkowicie przypadkowo. Słuchając cudownego utworu "Bezwładnie" Mikromusic i Skubasa, natknęłam się na informację, ze pochodzi on ze ścieżki dźwiękowej do "Chemii". Obejrzałam zwiastun i przepadłam - wiem, że obejrzę ten film, nie ma innej opcji. Ale po Twojej recenzji wiem też, że muszę się liczyć z faktem, że niektóre momenty mogą być dla mnie zbyt pokrętne. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.
http://chaosmysli.blogspot.com
I to jest bardzo dobre podejście. Mam nadzieję, że jednak bardziej przypadnie Ci do gustu :-)
UsuńPozdrawiam!
Jak dla mnie ten film był zbyt artystyczny, zbyt udziwiniony. Ale historia rzeczywiście piękna! I sountrack <3
OdpowiedzUsuńDobrze to ujęłaś udziwnień było za dużo i całość bardzo na tym traci. A szkoda.
UsuńPozdrawiam!
Mimo że historia jest piękna, to upublicznianie swoich wewnętrznych emocji przez twórców faktycznie bywa kłopotliwe. Ale i tak postaram się obejrzeć ten film!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko ♥
http://sleepwithbook.blogspot.com/
Tak to jest z tym polskim kinem, że najczęściej jest... męczący. Nie znam tego filmu i nie wiem, czy mam na niego siłę :(
OdpowiedzUsuńLubię wzruszające i smutne filmy, najlepiej oparte na faktach. Ale na "Chemię" nie mam ochoty.
OdpowiedzUsuńChyba obejrzę dla samej siebie ten film, aby zobaczyć czy mnie tez nie porwie tylko wzruszy. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki. :**
Uch, nie. Nie. Nie. Nie lubię historii z chorobami. Po prostu nie. I nie jestem w stanie z tym walczyć. Raczej w filmach szukam światła, a nie kolejnych warstw ciemności. Niemniej, przykro mi, że sposób przedstawienia historii cię rozgoryczył. Trochę ten absurd mi się kojarzy z "Miastem 44", które też miało takie perełki, nie będę kłamać.
OdpowiedzUsuńI smutno, że to historia opierająca się na życiu. Nikt nie zasługuje na przechodzenie przez coś takiego.
Pozdrawiam,
Sherry